Jany by Jany

Elita

8 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie by Jany

Swego czasu panowało w naszym kraju przekonanie, że inteligencja jest elitą narodu (czy też – w zależności od orientacji – społeczeństwa), a studencji byli owej inteligencji najbardziej masową reprezentacją. I jakby na to nie patrzeć – przez ostatnie sto lat była to warstwa decydująca o obliczu kultury polskiej, silnie wpływająca na politykę (już choćby przez fakt iż to z jej szeregów przede wszystkim wywodzili się urzędnicy i politycy).
Zaczęło się to pod koniec I Rzeczypospolitej, gdy wraz z oświeceniem zaczęła się rozrastać warstwa inteligencji, tak wolnych zawodów (lekarzy, adwokatów, pisarzy etc.), jak i urzędników (choć to drugie stało się masowe dopiero po rozbiorach Polski przez jej zbiurokratyzowanych sąsiadów). Warstwą rządzącą (i dominującą w kulturze) w okresie I Rzeczypospolitej była szlachta, jednak represje po kolejnych powstaniach, a zwłaszcza uwłaszczenie chłopów pozbawiło ją dochodów z majątków, a więc i pozycji społecznej na ogół. Jednocześnie rozwój zbiurokratyzowanych państw wymagał coraz większej rzeszy czynowników (w Rosji wszyscy, artystów nie wyłączając, byli w służbie państwa, podzieleni wg hierarchi na stopnie, owe „czyny”), zaś przemysł obok rąk do pracy potrzebował inżynierów, badaczy, etc., a że w naszej części Europy państwo i za caratu białego, i za czerwonego rozwijało się bardziej niż gospodarka (zaś w komuniźmie to urzędnicy kierowali przemysłem, kulturą itd.), to inteligencja a nie burżuazja stała się klasą dominującą w społeczeństwach naszego regjonu (rzecz na Zachodzie w tej skali nie znana, ba – tam nawet pojęcia „inteligencji” jako grupy społecznej nie ma, podczas gdy w Polsce, a wkrótce potem w Rosji pojawiło się już w latach 1840-tych). Inteligencja wygrała nie tylko bój o rząd dusz, ale i (zrazu w Rosji, potem całej wschodniej Europie) zdobyła władzę (wszak partie komunistyczne zrzeszały raczej sfrustrowanych inteligentów, potem zaś tzw. nomenklatórę, a nie wieszanych na sztandarach proletariuszy). I było im dobrze jak w ziemskim raju, pisarzy wydawano w nakładach, o których na Zachodzie nie mogliby nawet marzyć, artyści mieli zapewnioną administracyjnie publikę etc. (zresztą, może w czasach, gdy inteligencji było jak psów, nie trzeba było aż tak się wysilać, by znaleźć kogoś o zainteresowaniach choć trochę wyższych niż MTV, Coca – cola czy Radio Maryja). Jednak niepodatna na dekrety, socrealizm itp. gospodarka załamała się a z nią w przeszłość zaczął odchodzić i cały system (do czego w mniejszym stopniu przyczyniła się też kontestacja części elit, której przestała odpowiadać rola nadwornego błazna, bo sama chciała rządzić lub miała dość wydawania jednej książki i dwóch kolegów, więc poparła protesty robotnicze).
Wraz z kryzysem systemu inteligencja przestała być „przodującą siłą”, czego najlepszym przykładem były wybory prezydenckie w roku 1990, gdzie kandydat tej grupy (T. Mazowiecki) przegrał nie tylko z odwiecznym ich rywalem (narodowo – katolickim L.Wałęsą), ale i czarodziejem z telewizora (znak czasów !) – Stanem Tymińskim. I może nie byłoby się czym martwić, gdyby nie fakt, iż społeczeństwo pozbawione dotychczasowych „przewodników” uległo zupełnej dezorientacji i nie wie teraz, co jest grane. To dlatego mimo swobód demokratycznych, braku represji itp. biernie godzimy się na to, by nas okradano, nie protestujemy przeciwko pogarszaniu się warunków życia… W tej sytuacji nie dziwi tzw. bierność mas – jeśli nie wiadomo z kim i o co walczyć, trudno oczekiwać, że ludzie coś zrobią, że porzucą swą prywatę, codzienną pogoń za paroma groszami i zaczną działać dla sprawy. To nie społeczeństwo się pogubiło (zajęcie się sobą w sytuacji, gdy wspólnie nie możemy nic zrobić to zdrowa reakcja), to tzw. elicie brak pomysłu na Polskę, więc część pcha się do koryta, byle wyszarpnąć coś dla siebie, a inni uciekają od życia, od wolności, zdecydowania, myślenia…
Nie jest to sytuacja nowa, podobnie było po upadku powstania styczniowego i Polski szlacheckiej. Wówczas również prywata wzięła górę i ludzie poczuli się zagubieni, zdezorientowani, lecz po pewnym czasie przyszło nowe pokolenie, spojrzało na rzeczywistość w nowy sposób i wskazało nowe cele, nowe drogi do odbudowy kraju, a i poprawy sytuacji poszczególnego człowieka (bo kosztem ogółu wybić mogą się tylko niektórzy i mała jest szansa na to, że tobie właśnie się to uda. Ogółowi pozostaje współpraca w celu wspólnej poprawy losu). Pisał o tym w „Rodowodach niepokornych” B. Cywiński. W podobnej sytuacji znajdujemy się dzisiaj, nie ma się co łudzić, ani weterani „Solidarności”, spieszący na Jasną Górę, ani czerwona burżuazja nie mogą nam niczego ofiarować (jeśli pominąć to, co mogą ukraść sobie prywatnie). Publicznie żyją bowiem jedni i drudzy w świecie, który już nie istnieje, w świecie walk anty -i- komuny ! Ludzie z braku czegoś lepszego kupują ten kit przy wyborach, jedni na złość komunie głosują na „Solidarność” itp., inni na złość klerowi na SLD, ale wyniki wyborów i zmiany rządów nie mają większego wpływu na to, co robi władza (od 1987 ciągle realizująca ten sam program „reformy gospodarczej” czyli tworzenia systemu państwowo-mafijnego, bez względu na to czy rządzą liberałowie z UW i KLD, nomenklatura SLD i PSL, „olszewicy” czy Wałęsa). Nowe spojrzenie i nową wizję jutra może znowu zaproponować tylko młodzież, dla której np. środowisko nie jest ani lewicowe, ani prawicowe lecz zatrute! To wy, jeśli oderwiecie się od (M)TV, picia, kucia, nudy i bezsensu życia (czy „naszej balangi, która nie ma końca”, a która pomimo pdkręcania dragami, muzyką itp. jest tylko inną formą apatii i ucieczką od życia), możecie określić kształt trzeciej (po szlacheckiej – ok. 1543 do 1863 – i inteligenckiej – do ok.1989) Polski, a jest to rzecz ważna: weterani anty-i-komuny nie pożyją zbyt długo, wy – owszem, a od tego co zrobicie dziś – zależeć będzie wasze (!) jutro, gdy już nie będzie można liczyć na pomoc rodziców, i gdy samemu trzeba będzie zapłacić za swą postawę rachunek… Bez przemyślenia przez was tych spraw, bez nowej wizji Polski – społeczeństwo pozostanie bierne a życie bez sensu i perspektyw.

JAny

Jany by Jany

Mitozofia sarmacka

8 sierpnia, 2013 w Jany by Jany

Bo piękno na to jest, by zachwycało

Do pracy – praca, by się zmartwychwstało

Wstęp o tytule i zasadach pracy

Kiedy myślałem nad tytułem tego utworu, długo nie wiedziałem jak go zakończyć; miało więc być -słowiańska, -(staro)polska, -sarmacka, a wreszcie moja- (w każdym wypadku kryło się jednak jakieś ograniczenie, bo nie ma to dotyczyć w sposób wyczerpujący wszystkich Słowian, choć od nich zaczyna się nasza droga, ani całej polskości, bo jej część „niemiecka”, polako-katolicka, łacińska i antysłowiańska jest mi obca, choć i w niej były nurty bliskie mojej wizji polskości, ba – zrazu to one [od Kadłubka po koncyliaryzm i Orzechowskiego] stanowiły jedyny ideologiczny przejaw tego zjawiska utrwalony w piśmie, gdyż nurt „lechicki” wobec nierozwinięcia się kultury wysokiej u przedchrześcijańskich Słowian i zniszczenia kościoła słowiańskiego zaistniał głównie w praktyce, stając się nieraz duchem obcej litery). Zdecydowałem się na określenie -sarmacka, gdyż dla mnie sarmatyzm był właśnie polską odmianą słowianofilstwa i to wówczas, gdy był na topie, owa postawa najsilniej doszła do głosu, wydając najciekawsze owoce w praktyce społecznej (a do tego nawet oficjalna i prokatolicka nauka zaczęła ostatnio wyraźnie odróżniać go od kontrreformacji). Pragnę w tym miejscu podkreślić ów wymiar „doczesny”, gdyż jest on arcypolski (całkiem skuteczne dążenia do urzeczywistnienia utopii przy jednoczesnej przewadze życia nad wszelkimi teoriami), a do tego była to jedyna na taką skalę alternatywa w historii (dla Europy i jej amerykańskiego potomstwa nie jest nią Rosja, czy szerzej – Azja, gdyż nie są one niczym innym niż zacofanymi etapami jej własnej linii rozwojowej, polegającej na tworzeniu rzeczywistości odgórnie, gdy tymczasem Rzeczpospolita [więcej niż] Obojga Narodów była budowana wedle odmiennego wzoru, w znacznym stopniu oddolnie, przez społeczeństwo, i nie rządem stała, tworząc w ten sposób odmienny typ kultury). Znacznie mniej problemów sprawiła mi pierwsza część tytułu, choć słówko to być może niewiele komuś mówi. Mit- rozumiem jako motor dziejów, nie musi on być prawdziwy, ma za to nakręcać ludzi do działania, żeby im się chciało chcieć (owoce tego działania mogą być przy tym całkiem do niego nieadekwatne; Kolumb np. wierzył w odkrycie drogi do Indii, gdzie miały być bajeczne bogactwa i ziemski raj, dotarł zaś do Ameryki, o czym zresztą nigdy się nie dowiedział, lecz bez wiary w indyjski raj nigdy być może nie wyruszyłby w drogę); -zofia zaś (a nie -logia) dlatego, że idzie mi o ducha naszego, a nie o literę, o szukanie inspiracji do własnego odczytywania -często cudzych- wizji (i) świata, co było także arcypolskie, a nie o wygrzebywanie z przeszłości zwłok martwej już i nieadekwatnej ideologii i kurczowe trzymanie się tego, co było a nie jest…

Tyle tytułem wstępu o tytule. Czas powiedzieć jeszcze coś o samym utworze: otóż sądzę, iż mit można nie tylko kultywować, lecz również tworzyć i to świadomie. Tak postępowali wszyscy, dla których był on żywym duchem dziejów a nie martwą literą religii. Nie będę więc ograniczał się do pisania jak było, ale i jak być mogło, jak mi by się podobało. Obok rzeczy pewnych i oczywistych znajdzie się miejsce dla hipotez, jawnych zmyśleń i dowcipów. Zamiast ściemniać jak inni, z góry wyjaśniam, iż wiedząc jak jest na prawdę, jednych rzeczy domyślając się a drugich będąc pewnym, inne sobie stworzyłem dla zabawy, choć przy obecnym stopniu niewiedzy w tej materii trudno byłoby mi dowieść nieprawdy; zresztą nie o fakty tutaj chodzi, a o naszą względem świata postawę, o mit który nas nakręca, choć i tak najważniejsze jest życie (idea zaś powinna mu pomagać, przydawać sensu -z całą świadomością, że to tylko gra- a nie pouczać, co robić; życie wie to samo, a mądrość mamy na to, żeby wiedzieć czego nie robić [wbrew naturze rzeczy] aMen+).

Bibliografii nie daję żadnej, chyba że mi się coś niechcący w tekście wyrwie, bo raz, że niewiele dobrych rzeczy na ten temat można znaleźć, a dwa, że wartość może mieć to tylko wówczas, gdy dojdziesz do wszystkiego sam. Kiedy zaczynałem badać te sprawy, wkurzało mnie, gdy czytając Gombrowicza, Miłosza czy kogoś tam jeszcze, znajdowałem rzeczy dla mnie interesujące, lecz zasygnalizowane tylko jednym zdaniem, jednym akapitem, a potem nie mogłem znaleźć rozwinięcia ich w podręcznikach, przyczyny ich sądu w źródłach, choć dotarłem do niemal wszystkich mi dostępnych. Studiując dalej i niewiele poszerzając bazę źródłową, z czasem zacząłem dzięki otwieraniu się umysłu na powiązania strukturalne i -rzecz niebagatelna- dzięki doświadczeniu praktycznego działania, udziałowi w historii (a ten wymiar w naszej mitozofii jest najważniejszy i z reguły przebija wszelką metafizykę), widzieć rzeczy, których nigdzie przeczytać nie można. Widzieć ducha nie literę właśnie!