by admin

Fragment większej całości

9 sierpnia, 2013 w Santiago Ebrio, Stare LaBestie by admin

motto: Ruchome piaski Europy Wschodniej nie są dla nas najbardziej istotną troską. – Henderson

Gdzieś daleko na wschodzie, albo gdzieś jeszcze dalej, tylko że na zachodzie żyją ludzie, dla których nie umieramy tak naprawdę nigdy.[Miękkość i ustępliwość przezwycięża to, co silne i twarde.]
Dla tych ludzi dusza-podświadomość nie umiera nigdy, tylko odradza się w kolejnych ciałach-wcieleniach, a rodzaj i rola nowego życia zależy od jakości poprzedniego. [Twardy jak skała – co za bzdura!]
Człowiek, może odrodzić się nie tylko jako inny człowiek, ale nawet jako zwierzę. Dla nich możesz zostać w przyszłości robakiem lub demonem. Dziwne, prawda? [Byłem właśnie kimś takim i rozsypałem się. Zakończeniem takiego scenariusza jest nieuchronne zniszczenie.]
To życie, co tu przeżywasz je teraz razem z nami, jest tylko fragmentem, tego dużego nieśmiertelnego, ponoć. [Nie ma takiej skały, której nie ogarnie woda – owa uległa i bezkształtna substancja, której możesz dotknąć, ale nie zdołasz uchwycić.]
Są wśród owych i tacy, co myślą, że wszyscy jesteśmy ze sobą związani, że wędrujemy poprzez te wcielenia, jak mówią, walcząc i kochając się ze sobą. Jedni są naszymi odwiecznymi wrogami, z którymi toczymy niekończące się boje, raz wygrywają oni raz my, zazwyczaj nikt. Innych kochając gonimy by złączyć się na czas jakiś, zanim trzeba będzie znów rodzić się na nowo czy to tu, czy tam, zawsze razem. [Nie ma takiej skały, której nie ogarnie kiedyś duch, tego co nie znane. Dotyczy to zarówno życia, jak i śmierci.]
I mają wśród nich być i tacy, co chcą przerwać ten wspaniały korowód, po prostu uciec od tego. Mówią, że odrzucają cierpienie, jak nazywają życie. Zamiast próbować się spełnić tu i teraz, uciekają w góry swych myśli, gapiąc się w jeden punkt dokonują somolobotomii, by wyłączyć się ze świata. W ten sposób tracąc ból i szczęście zarazem. Tę, jak dzień i noc, nierozerwalną parę. Zniewoleni pragnieniem odrzucenia wszelkich pragnień umierają w zastygłej pozie zgorzknienia z fałszywym uśmiechem na nieruchomych ustach. [Nie znajdę dla siebie schronienia jeśli wciąż będę wykazywał jaki jestem wspaniały.]
„Ale czy to wszystko możliwe?” pytasz. Nie wiem – muszę odpowiedzieć, lecz chciałbym, by tak właśnie było, może lepiej by tak właśnie było. [Cudownym miejscem schronienia jest dla mnie strumień życia: byt cichy, delikatny i miękki, który – o dziwo – przezwycięża wszystko. (Przerobiony fragment jakiegoś tekstu.)] S. Ebrio

by admin

ROBAKI NAD RANEM

9 sierpnia, 2013 w Santiago Ebrio, Stare LaBestie by admin

Jest środek nocy, gdzieś na zewnątrz pada deszcz. Siedzę sobie przy biurku, obok szumi spokojnie komputer, a w radiu grają bluesa. Atmosfera taka, że można zawiesić siekierę. Mrówki też nie śpią, na parapecie pośpiesznie rozkładają na części muchę, co mnie od kilku dni w pokoju i głowie latała, teraz nie lata, martwa jest. Ja jej nie wyeliminowałem, sama padła.
Zastanawialiście się na jakich zasadach działają owady? Dla mnie to takie małe, organiczne roboty – tania, masowa produkcja, jak kalkulatory z Hongkongu, a jednak działają. Żyją średnio od kilku godzin do kilkudziesięciu dni, ich komputery pokładowe mieszczą jedynie proste programy operacyjne. Wystartować do życia, dorwać się do jak najbardziej nieograniczonych zasobów pokarmu, pokopulować, złożyć jaja, gdzieś po drodze można jeszcze wyeliminować kilku konkurentów i … no właśnie i co?
Wydawałoby się, że chodzi tu o przedłużenie gatunku, ale to taka sztuka dla sztuki, no może dla przyjemności. Przyjmijmy jednak, że owady nie mają przyjemności odczuwać przyjemności. [Wiem to okrutne, ale jak zobaczycie to bardzo potrzebne i wygodne założenie.] Zarazem ilu naszym zawodnikom udaje się dobiec do mety? Jednemu na tysiąc. Jednemu na dziesięć tysięcy. Działa to na zasadzie przypadku, ich programy są zbyt prymitywne, by dać szansę asertywniejszym jednostką(takich po prostu nie ma), to tylko ruletka, ślepy traf. Nie ma mowy o doborze naturalnym, nie wygrywa lepszy, bo wszyscy są jednakowo tandetni.
[Czas, chyba, na małą dygresję: (motto: Przygoda zawsze mnie odmładza.- M(nchhausen)
Byłem w kinie, w kinie, nie na filmie. Zapamiętałem jednak taką scenę: Ktoś kogoś spytał:
– Nie żałujesz?
– Nie, uważam, że postąpiłem dobrze. Dziś wybrałbym taką samą drogę, ale nie ma dnia, żebym nie chciał tego zmienić i zrobić inaczej. – No cóż, oni zawsze mówią to samo, nie ważne co wybrali.]
Dlaczego więc, zamiast produkować miliony bubli, nie zrobić kilku super niezniszczalnych, super odpornych, super płodnych, super mądrych osobników, tak jak to jest u smoków? Mnie się wydaje, że tu nie chodzi wcale o tych co przeżyją, a o tych co dadzą się zjeść. Wyobrażacie sobie świat bez tych robali, bez tych latających, pełzających lub biegających konserw. [Osobiście wolę marchewkę.] Wypuszcza się milionowe serie tandety, by zapchać tym wszystkich, a tych kilku co przetrwa, zapewni ciągłość dostaw. A ktoś musi jeść, by inni mogli być zjadani. I kto tu się dla kogo poświęca?
Wyobrażacie sobie Słoneczniki van Gogha bez tych milionów tanich reprodukcji wiszących w milionach domów, urzędów i stołówek. To chyba dobrze, że ani mrówki ani mucha z mego parapetu nie odczuwają przyjemności, bo to oznacza, że nie uświadamiają sobie swego bytu, po prostu działają mechanicznie. Mrówka zatopiona w rozważaniach metafizycznych nad nogą padłej muchy, muchozol byłby wybawieniem.
Widzę wokół wiele mrówek, ale mrówkocaust to nie robota dla smoków. One zbyt wyróżniają się intuicją, mają zbyt otwarte serce, są sumienne, inteligentne i pewne siebie, ale zarazem drażliwe, samowolne, bardzo uparte i nierzadko pozbawione skrupułów. Bywają samotnikami i oryginałami. W uczuciach zdolne do wielkich, choć nietrwałych namiętności i dosyć cyniczne(prawdomówne?).
Santiago Ebrio
P.S.: Przepraszam, najmocniej jak tylko smok może przepraszać, wszystkie stawonogi i ssaki jakie popełnionym przeze mnie paszkwilem uraziłem.

by admin

Smoczy labirynt

9 sierpnia, 2013 w Santiago Ebrio, Stare LaBestie by admin

Hasła na ten numer: „Smoki są piękne”; „Smok jest dumny”; „Bycie smokiem to najwspanialsza rzecz na świecie”;

Pewien znajomy smok (tak, dobrze zgadujecie, to ten od mleczka magnezjowego) nudząc się straszliwie dnia pewnego letniego postanowił wybrać się na wakacje do krajów południowych. Jak postanowił, tak zrobił. Pożyczył od pewnego błotnego smoka zza wrzosowych wzgórz słomiany kapelusz, który tamtemu był całkowicie przecież niepotrzebny, do czarnego, dziadkowego neseser wrzucił kilka buteleczek z mleczkiem magnezjowym i nie wiele myśląc wzbił się w powietrze, zatoczył koło nad wioską, w której się stołował przez ostatnie sto… nie, może dwieście lat, nie wiem, szczerze mówiąc komu by się chciało liczyć, wiek w tą, wiek w tamtą, to dobre dla ludzi, a nie dla dorosłych smoków… Wracając do naszego znajomego smoka, skierował się prosto na południe, zostawiając za sobą bielące się kości swych niewinnych i skromnych posiłków.
W podróży miał wiele przygód godnych swego gatunku i imienia znanego w świecie smoków zjadacza pociągów ( L.B. też o tym już pisała), lecz naszym zadaniem jest tutaj opowiedzenie o jednej przygodzie z owych co mu się przydarzyły. W mieście co leży tam, gdzie stykają się dwa kontynenty i dwa morza łączą, obsiadły go nagle, zdradziecko atakując, insekty z gatunku comornicus rozbujnicus i wyssały z niego ponad litr krwi (smoki mają jej dużo, a te robale są wyjątkowo żarłoczne), całe szczęście zaraz padły przeżarte, głupie nie wiedziały że smocza krew jest jak kwas mocnie straszliwa. Chlipiąc jednak zgubną dla nich juchę, zaraziły naszego kochanego smoka jakąś francą paskudną.
Kolejnego wieczora smok zachorował, pustkę między uszami ból straszliwy przeszył, a wysoka gorączka ciało opanowała, bo trzeba wiedzieć, że smoki, choć gady, jak ci słabi ludzie stało krwistymi istotami są. Nasz niezłomny i gruboskórny (pięknie lśniące i twardsze od stali są smocze łuski) smok butelkę dobrego na wszystko lekarstwa wypił. Mleczko magnezjowe jak zawsze naszego bohaterskiego smoka nie zawiodło i dzielnie czoła ogniu trawiącemu smoka stawiło, niestety zabić tej ludzkiej francy rady nie dało, jak prawdziwy anarchista, zaszyła się ona w najdalszych, najmroczniejszych i najbardziej przerażających zakamarkach smoczego ciała i duszy (bezczelnym kłamstwem rozgłaszanym przez złych ludzi zwanych księżmi jest twierdzenie jakoby smoki nie miały duszy) by sił do ataku nabrać.
I zaatakowała, zdradziecko po trzech tygodniach tzw. inkubacji z siłą, trzeba to przyznać, godną machnowskiego czarno gwardzisty. Naszego boskiego smoka poraziła gorączka przewyższająca tysiąckroć temperaturę jego własnego tlącego się w smoczej piersi ognia, którym już nie raz stopił zabłąkanego rycerza lub jambo-jeta. Nic nie pomogło tym razem nawet sześćset sześćdziesiąt sześć butelek mleczka magnezjowego, całe od razu uszami wyparowało, wszystkie łuski do czerwoności się rozgrzały, a wszystko czego się dotknął natychmiast spalało się, topiło i parowało. W końcu zapadł się w sobie i znalazł się w ciemnej czeluści.
Po jakimś czasie do labiryntu opadł, cały on różowy był, z słodkich bezów zbudowany, tam kwiatami pachniało, ptaszki śpiewały, różne strumyki płynęły, fontanny szumiały – jednym słowem paskudztwo. Nasz otumaniony smok długo się błąkał, aż sobie przypomniał, że kiedyś pewien brodaty i niesmaczny (dosłownie) pustelnik powiedział mu że jeśli będzie szedł w labiryncie wzdłuż którejkolwiek ściany prędzej, czy później znajdzie wyjście, o ile takowe istnieje. Tak też postąpił, a gdy przeszedł przez bramę, obudził się zdrowy i głodny.
Drogie smoczęta morał jest z tego prosty: Nam Smokom-Boskim Istotom, żadne mleczko magnezjowe, a tym bardziej jacyś lekarze nie są potrzebni, niech sobie strajkują, niech się zwalniają, tylko szkoda, że głodują – tacy wychudzeni nie są wcale smaczni a wielce nieprzydatni. Smoki leczą się same, no, a jeśli się nie uda… no to cóż, to też może być interesujące przeżycie. Nietzsche miał powiedzieć, że „Mądrość jest kobietą, która może pokochać tylko wojownika” ciekawe czy biedaczek wiedział, że nie ma bardziej zniewalających kajdan dla wojownika niż ręce i ramiona, nogi i uda kobiety?

Santiago Ebrio
by admin

Kochanie, pokaż mi swój las !

9 sierpnia, 2013 w Santiago Ebrio, Stare LaBestie by admin

Może to Jung powiedział, że nasze wyobrażenie lasu określa nasze dzieciństwo, a ono nasz charakter (?)

– Będę, pewnie, musiał przedzierać się przez chaszcze. [Cisza.] Może jakieś kolce będą mnie kaleczyć choć trochę, lub co gorzej mocno. Zapach żywicy. Słońce będzie skryte za morzem małych igiełek zielonych mieszkających szeregiem na gałązkach tak małych drzewek, że będę musiał chodzić na czworakach, może jednak tylko pochylony z pokorą. W końcu, gubiąc bez przerwy drogę w gęstwinie, trafię do jakiejś lisiej jamy, gdzie leżysz skulona ze strachu przed swym lasem lub jakimś smokiem.
Nie? Może, więc to tak będzie: Stare drzewa rozłożyste, szeroko rozstawione szumieć będą. Refleksy wśród liści i ptaszki kłapać dziobkami będą, i trawa wysoka pachnieć swymi sokami będzie. W koło maliny rosnąć będą, może i jagody tam posadzisz, zwierzęta jakieś wypuścisz, tylko proszę żadnych ludzi, choć i to zwierzęta. Oczywiście w środku tego lasu-ogrodu ty, w przeciw słonecznych okularach opalać się na leżaku będziesz, a obok mój pies leżał z wiankiem na głowie będzie. Co? Tak, masz rację, jak zwykle zapomniałem o najważniejszym – olejku do opalania.
Może stworzysz, jednak, bagna, ciemne, śmierdzące torfem, po których trzeba będzie czółnem pływać lub jasne, pachnące łąką, z małymi brzozami i kormoranami, gdzie starczą gumiaki i gdzie przeróżne zioła wyrosną, może będziesz tam przyrodę ratować, ziemię lub tak naprawdę tylko siebie…
Nareszcie, już myślałem, że zapomniałaś zasiać ten tropikalny las, cudowne zielone piekło, o którym tyle słyszałem, lecz go nie poznałem.
Dalej. Co możesz jeszcze stworzyć? Kikuty, wypalony las, cmentarz słowiańskich bogów, kwaśne deszcze i jeszcze jakiś syf, coś nad czym będziesz mogła płakać. Wiesz co? Przesadzasz. Idę stąd, już wolę nieszczęśliwą minę mego psa z wiankiem na uszach.
Teraz pokażesz mi puszcze, wszystkiego po trochu, i bagna, i mokradła, i zagajnik, i polana. Dla każdego coś miłego. O! Kamienne kręgi te z przed chrztu i te z przed ostatniej wojny. Smród i woń rzadkiego kwiatu. Cień i to boskie słońce…
Wiem, wiem, nie musisz mówić, puszcza jest najdoskonalsza, ale, przez to, tak mało inna i staje się taka nudna z czasem. Ja zawsze wiedziałem, że tak na­ prawdę kochasz tylko pustynię, tę przestrzeń ograniczoną jedynie niebem, tę nieskrępowaną swobodę pozwalającą wyciągnąć się wygodnie na piasku i umrzeć, żeby tylko, tak jeszcze, nikt nie ratował nikogo nie będąc proszonym. Ja proszę: Tylko nie zapomnij napoić wielbłądy, nie chcę mimo wszystko, by ci się coś stało. [Płacze. Nie, śmieje się.] – Ja lubię las, moją dżunglę mojego miasta, co normalnym chyba jest? Lubię też pola, przestrzeń, step i kochać się, i pisać, czasami bazgrolić, i jeździć na rowerze, i biegać w czasie wiosennej burzy, i kawę z kardamonem, i nic nie robić. Ludzie! Czego to ja nie lubię.

Santiago Ebrio
by admin

SZEPTEM I NA GŁOS

9 sierpnia, 2013 w Santiago Ebrio, Stare LaBestie by admin

Obserwowanie i określanie ludzkich typów jest najwyższą formą ludzkiej rozrywki.
– Dostojewski
Mówimy szeptem, by mówić cicho, ale nie mówimy cicho po to by słyszała nas ta wybrana osoba, lecz słuchali nas wszyscy. Zniżając głos do szeptu prowokujemy u innych naturalny (?) odruch nasłuchiwania. Sama zmiana sposobu mówienia wraz z nowym sposobem ustawienia ciała – zbliżenie się do siebie dwóch postaci, pochylone sylwetki, a przede wszystkim ich wzrok nieruchomy, skoncentrowany, utkwiony na dalszym planie (dwóch czy nawet dwoje nie jest w stanie zbyt długo patrzeć sobie w oczy nawet z dalszej odległości, na krótszym dystansie prowadzi to do napięcia i zepchnięcia tematu wyciszonej konwersacji na dalszy plan), stanowi sygnał dla otoczenia, że tych dwoje porusza ważny temat, że potencjalnie może stanowić to zagrożenie dla naszego statusu w grupie, może nawet fizyczne niebezpieczeństwo. Każdy uważny obserwator własnego zachowania i sposobu działania swoich bliźnich (?) zauważył chyba, że gdy tylko pojawi się w polu jego słuchu lub widzenia taka para lub grupa, natychmiast podświadomie próbuje wychwycić urywki zdań. Poszczególne słowa są natychmiast analizowane, od razu zostaje do nich dobudowana odpowiednia „interpretacja”, przestajemy uczestniczyć w dotychczasowej rozmowie, staje się ona powoli sztucznie podtrzymywaną, absurdalną wymianą zdań mającą na celu tylko maskowanie naszego zainteresowania szeptem.
Całe, powoli narastające napięcie znika, kiedy spiskowcy wybuchają śmiechem, natychmiast ożywiają się rozmowy, dostawszy zastrzyk uwagi rozmówców próbujących w ten sposób ukryć wstyd i zażenowanie swoim niekulturalnym zachowaniem. Głos, powrót tego naturalnego drgania strun głosowych, na początku trochę zbyt dużego, ale rozładowującego napięcie śmiechu związanego z dotychczasową konspiracją. Świadomy śmiech, rozbawienie najnowszym kawałem o blondynkach mija błyskawicznie, lecz podświadomość tarza się jeszcze długo nie mogąc wyjść z rozbawienia łatwością z jaką zburzyliśmy spokój naszych bliźnich. Mówimy na głos, by mówić głośno, ale nie mówimy głośno po to by słuchali nas wszyscy, lecz słyszała nas tylko wybrana osoba, bo „normalne” brzęczenie strun głosowych, „naturalna” postawa rozmówców powoli sączących płyny ze swych szklaneczek nikogo nie dziwi, nikogo nie niepokoi. A wszystko kończy się i tak w końcu
K R Z Y K I E M.

Santiago Ebrio
by admin

Smocza bajka tylko dla smoków

8 sierpnia, 2013 w Santiago Ebrio, Stare LaBestie by admin

Pewien znajomy smok zjadł pociąg, po którym dostał zgagi, dlatego poszedł do doktora, który dał mu mleczko magnezjowe.
Minęło kilka dni i smok znowu zjadł pociąg pełen tych obleśnych ludzi, jakich pełno, jak dobrze wiecie, jest na świecie, tym razem poczuł się gorzej, bo przecież do tej pory zjadł już dwa pociągi. Poszedł znowu do doktora i ten dał mu ponownie mleczko magnezjowe, po którym smok poczuł się od razu lepiej.
Tym razem smok obiecał sobie, że się nie skusi i nie zje już żadnego pociągu pełnego obleśnych i wstrętnych ludzi. Ignorował wytrwale wszystkie pociągi, kiedy trąbiły i pogwizdywały mu prowokacyjnie pod nosem, był on wytrwały, lecz, razu jednego, zatrzymał się tuż koło niego taki jeden pociąg pełen tych obleśnych i wstrętnych ludzi, którym brzydko pachnie z ust. Co miał zrobić? Zjadł ten pociąg, ale tym razem brzuch go rozbolał nie na żarty, a w buzi pozostawał taki metaliczny, nieprzyjemny posmak, bo przecież, zrozumcie, do tej pory zjadł już trzy takie pociągi. Przez kilka dni smok nie mógł się w ogóle ruszać, w końcu jednak po tygodniu, czy dwóch, może nawet trzech wydobrzał na tyle by pójść do lekarza. Doktor się bardzo zmartwił widząc chorego smoka, zamyślił się i siedział długo nic nie mówiąc, w końcu znalazł radę ­ dał mu się napić mleczka magnezjowego. I tym razem lekarstwo poskutkowało natychmiast, smok poczuł się lepiej.   Teraz na wszelki wypadek smok postanowił odlecieć gdzieś daleko za góry, a może i za morze, gdzieś gdzie nie będą jeździły pociągi, gdzieś gdzie nie będzie nawet torów. Długo wypatrywał z powietrza takiego miejsca, a kiedy je znalazł zasnął tam natychmiast, był taki zmęczony, zresztą czemu trudno się dziwić, przecież nie spał odkąd zjadł ten trzeci pociąg.   Spał tak lat kilka, może kilkadziesiąt nawet. Ziemia jest okrągła, niezbyt duża, prawda, są planety mniejsze, ale też wiele większych. Ludzie w tym czasie tak poszaleli, że zbudowali jeszcze więcej linii kolejowych. W ten sposób ta mała, nawet i ładna planeta była opasowywana, okręcana, związywana torami.
I stać tak się musiało, że w końcu wybudowali tory obok śpiącego smoka, któremu śniły się same parowozy i wagony warsu. No i pomyślcie! Czy on mógł nie zjeść, jak się tylko obudził, tego pierwszego z brzegu pociągu, tego pełenego obleśnych i wstrętnych ludzi, którym brzydko pachnie z ust i którzy się bez przerwy kłócą lub mądrzą w pogoni za błyskotkami lub oświeceniem, czy czymś w tym rodzaju?
Smok przeraził się tym co zrobił, był zaspany, zły i nie wiedział za bardzo co robi, ale obiecał sobie, przecież, wcześniej, że nie będzie jadał już pociągów, a tu taki klops. Wtenczas dopadła go melancholia ­ zmora wszystkich smoków jadających pociągi, przed którą ostrzegała go zawsze mama. Teraz, bardzo smutny, poszedł natychmiast do doktora, zgaga paliła go niemiłosiernie, a brzuch bolał straszliwiej niż kiedykolwiek wcześniej, i na dodatek ta melancholia, zjadł, przecież, do tej pory aż cztery pociągi pełne smutnych ludzi.   Doktor bardzo się ucieszył jak zobaczył smoka, przecież nie widział go już od wielu, wielu lat, dał mu od razu wypić mleczko magnezjowe, które przygotowywał od dawana dla niego i tym razem, jak zawsze, poskutkowało ono od razu…

Santiago Ebrio
by admin

MIASTO

8 sierpnia, 2013 w Santiago Ebrio, Stare LaBestie by admin

Ciemna gęstość horyzontu…                                          Camus

Le Corbusier!
   Miasto to przestrzeń między murami; bruk; krawężnik; kosz na śmieci dawno temu przewrócony, nie podniesiony; ściany zrzucające skórę tynku, odsłaniające swą ceglaną nagość, jak stare kobiety, marzące o młodości i może miłości; des rues étroites et voűtées; drzewa o cerze starca, żonglujące chodnikami; skwer, tam ławka, piaskownica, stłuczona lampa, skrawek błękitnego nieba, pusta butelka.
   Miasto to zapach ze starej cukierni; prania rozwieszonego na sparciałym sznurku; smażonej cebuli; bimbru z komórki sąsiada; śmietnika nie opróżnianego od trzech dni przez nikogo; ziemi po deszczu; szczochów psa; obiadu dla udającego styranego stoczniowca; ciasta gospodyni; butwiejącego chleba moczonego stale przez staruszkę z pierwszego piętra dla jej padłych przed czterdziestu laty koni; liści płonących z rozkazu wiosny lub jesieni; oddech przesiąknięty spirytusem.
   Miasto to dźwięk szumu samochodów z oddalonej drogi na stocznię; ziewającego staruszka wspartego na lasce przed domem; dzieci biegnących za jednookim kotem; gołębi lecących w niedosięgalne niebo; tłuczonej butelki na mleko niesionej nieuważnie przez małą dziewczynkę; przekleństw lokatora sute­ reny bijącego swoją trzecią żonę; płaczu chłopca z potłuczonymi kolanami; śmieciarki; starej kosiarki; wiadomości zza okna na parterze; pośpiesznie pita wódka.
   Miasto to ruch; śpieszący do pracy; biegnący niespiesznie listonosz; podrosłe dzieciaki na rowerach marzące o szybkich samochodach swych starszych braci pracujących tylko nocami; patyk mozolnie przeszukujący dno kałuży; chmury na niebie lecące z nikąd do nikąd; zatrzaskiwane drzwi; odległy samolot; wirujące liście prowadzone przez nieznane duchy; wiercąca się w oknie Stara Marta czekająca na swego męża ­ wyszedł po papierosy ­ przed dwunastu laty; fale ludzi wylewające się z czerwonych tramwajów; odkręcana niecierpliwie flaszka.
   Miasto to ludzie ­ ruch, dźwięk, zapach, przestrzeń, trochę miłości, nienawiści, zakłopotanie, słowa, zagubienie, gesty… coś tam jeszcze, ale niewiele więcej, choć może… no kto wie co? Asos!

Santiago Ebrio