O RELIGIACH DOBRYCH I ZŁYCH, czyli kilka uwag bezbożnych

8 sierpnia, 2013 w Bełt, Stare LaBestie by Belt

Podporządkowywać się innym może tylko człowiek, który czuje się wolny
Lew Tołstoj

Sekty są ostatnimi czasy jednym z najcenniejszych dla mediów źródeł sensacji. Wydaje się jakoby były one zjawiskiem z dawna wyczekiwanym przez naszych dziennikarzy, bowiem mimo zapowiedzi UOPu, terroryzm, będący równie wdzięcznym tematem, jakoś nie zaistniał w Polsce, sekty jednak nie zawiodły nas i już są. Histeria jaka towarzyszy pojawieniu się nowych wspólnot wyznaniowych, wyrażająca się między innymi powszechnym publikowaniem „klinicznych opisów choroby” oraz okoliczności, w których możemy zarazić się nią (lub będących ich wynikiem), zmobilizowała całe rzesze ludzi „dobrej woli” gotowych podjąć się walki z zagrożeniem.
Sekty cieszą się złą sławą, nie tylko dzięki niekompetentnym dziennikarzom, ale może nawet głównie, dlatego że działają w sposób skryty, często nie uznając wartości / mitów powszechnie przez społeczeństwo przyjętych, czasami izolując się od społeczeństwa, a czasami wchodząc do niego jak wilki między owce, nomen omen tak jak pierwsi chrześcijanie. Na dokładkę, konkretne przykłady dramatów związanych z „zabieraniem przez sekty dzieci” przedstawiane są przez media w sposób żenująco jednostronny (tylko ze strony „okradzionych”). Nie dostrzega się, tego co przeżywają siłą zwrócone rodzinie pociechy, żyjące wewnętrznie w diametralnie innej rzeczywistości niż ich bliscy(?). Rzeczywistość (a w zasadzie schemat widzenia rzeczywistości w tym przypadku) nie jest bowiem jedyna. Istnieją inne niedemokratyczne, niechrześcijańskie i nieracjonalne sposoby widzenia, które nie są od powszechnie przyjętego gorsze, o ile nie są jednostce narzucane siłą i nie uzurpują sobie prawa do decydowania o innych, którzy akurat tego światopoglądu nie prezentują. Warto też zastanowić się czym tak naprawdę jest sekta. Moim zdaniem różni się ona od wielkich i uznawanych powszechnie kościołów przede wszystkim liczbą członków. Jeśliby zarzuty najczęściej stawiane sektom odnieść np. do Kościoła Katolickiego, okaże się, że są one dla niego tak samo prawdziwe jak dla sekt. Posiada on bowiem, podobnie jak niektóre sekty autorytarnego i nieomylnego guru, który mieszka w Rzymie i określany jest mianem papieża. Ponadto ingeruje w najbardziej osobiste sfery życia członków sekty poprzez system spowiedzi, a także ingeruje w ich życie seksualne, w którym mimo „programowej” niekompetencji wyznacza swoje zasady, grożąc częstokroć zemstą (w najlepszym wypadku) po śmierci w przypadku nie stosowania się do nich. Jest rzeczą śmieszną, że często spotykane w katolickiej prasie artykuły piętnujące sekty, zawierają właśnie omówione powyżej zarzuty.
Występują jednak pewne różnice pomiędzy KK, a sektą. Otóż, pierwszy jest często samowystarczalny finansowo (posiada ogromny kapitał zdobyty w różny(!) sposób podczas stuleci działalności i bywa przymusowo dotowany przez podatników), a nawet jeśli jest finansowany przez samych wiernych, to ich duża liczba powoduje, że opłaty nie są szczególnie wysokie (chyba że duszpasterz ma szczególną fantazję – wtedy może być inaczej), w stosunku do obciążeń sekciarzy (zarówno prac obowiązkowych, jak i bezpośrednio finansowych). Nie usprawiedliwia to bynajmniej guru „zdzierających skórę” ze swoich owieczek, a ukazuje jedynie, że mniejsze obciążenia ze strony KK nie wynikają z jakiejś nieposzlakowanej uczciwości, czy też wrodzonego wstrętu do mamony, a raczej z komfortowej sytuacji w tej dziedzinie. W tym miejscu warto zauważyć, że sekty stanowią doskonały model państwa, do jakiego także i my przymusowo (przy)należymy, a którego rządcy wykorzystują nas nie mniej cynicznie niż swoich wyznawców posądzani o szarlataństwo wszechwładni guru.
Roztrząsanie kwestii dogmatycznych jest bezsensowne, ze względu na mnogość sekt, a co za tym idzie – niemożność znalezienia dla nich wspólnego mianownika w tej materii, przede wszystkim jednak ze względu na irracjonalność wszelkich dogmatów religijnych. Można jednak dokonać pewnych uwag na temat sfery duchowej członków sekt i intensywności ich przeżyć religijnych.
Na początek, krótki wstęp. Moim zdaniem zasadą religii jest kopiowanie pewnej, zazwyczaj bardzo atrakcyjnej całościowej wizji – ściślej mówiąc wiary proroka, czy też innego twórcy religii, która w żadnym razie nie jest tożsama z religią oraz „instalowanie” jej we wnętrzach wiernych, którzy w odróżnieniu od mistrza nie dopracowali się swojej własnej. Jeśli porównać wiarę proroka, czy guru do dajmy na to Słoneczników van Gogha, to wierzenie religijne wyznawcy jest jakby ich kserokopią, która co prawda nie odzwierciedla tego, co tutaj najważniejsze – kolorów (czyli, tego że należy szukać samemu), jednak jest podobna do pierwowzoru. O ile „kserokopie” sekciarzy są pierwszymi, może drugimi kopiami oryginału, to katolików – są kopiami kopii numer zylion i można się w nich dopatrzyć wielu rzeczy, ale raczej nie słoneczników. Z tego wydaje się wynikać znacznie większa żarliwość i poważniejsze traktowanie religii przez sekciarzy (które w moim mniemaniu bynajmniej nie jest zaletą).
Wśród zarzutów stawianych sektom można często znaleźć oskarżenie o „zamieszanie w handel narkotykami”. Pomijając kontrowersyjność samego zarzutu, trzeba zauważyć, że o ile nie poprzedza go informacja o powszechności tego procederu wśród sekt lub umieszczenia go w programie ich działalności, to zarzut ten nic nie oznacza. Kolumbię zamieszkuje dziewięćdziesiąt kilka procent katolików i nie sądzę, żeby to akurat tylko kilku procentowa grupa innowierców czy ateistów nakręcała już wręcz legendarny przemysł narkotykowy tego kraju. Żeby być sprawiedliwym, nikt też nie twierdzi, że koka to skrót od Kościoła Katolickiego, a nie od kokainy. A z resztą, związany z Watykanem bank Ambrosiano także zamieszany był w handel narkotykami.
Podsumowując, argumenty kierowane przeciw sektom, o ile nie dotyczą działalności w sposób oczywisty zbrodniczej takiej jak ataki terrorystyczne Najwyższej Prawdy, są wynikiem nietolerancji, ograniczenia lub/i walki konkurencyjnej. Stwarzają one bowiem konkurencję nie tylko popularnie rozumianemu zdrowemu rozsądkowi, ale a może przede wszystkim państwu, któremu zabierają posłusznych i zazwyczaj wykształconych obywateli; Kościołowi, pozbawianemu potencjalnie najżarliwszych, wiernych, czy burżujom, tracącym efektywnych pracowników. Troska o dzieci nie posyłane przez rodziców do szkół państwowych nie wynika bynajmniej z obaw o to, że nie zdobędą one elementarnej, niezbędnej do życia wiedzy, lecz z obawy przed wychowaniem ich w innym systemie wartości. Wszelkie plany prawnego rozwiązania problemu(?) sekt – takie jak np. nie dawno proponowane przez posła UP, są pomysłami chybionymi, mającymi na celu rozszerzenie strefy kontroli państwa, a na krótki dystans, zdobycie poparcia obywateli zaniepokojonych obecnością „innych”, o których krzyczą media.
Zaskakującym jest fakt, że sektofobia znalazła tak duży oddźwięk wśród studentów, czego dowodem jest choćby liczba podpisów pod listem do dziekana wy­ działu fil.-hist. w sprawie Akademickiego Stowarzyszenia Urzeczywistniania Wartości Uniwersalnych (nazwa prowokuje do komentarzy, ale się powstrzymam). Wydawać by się mogło, że uniwersytet jest najlepszym miejscem do ścierania się różnych światopoglądów na płaszczyźnie dyskusji, do której okazją mogły być wykłady organizowane (między innymi) przez członków Kościoła Zjednoczeniowego, jednak czujność i aktywność młodzieży, a przede wszystkim decyzja uniwersyteckich „dostojników” sprawiły, że stało się inaczej. Pozostaje mieć nadzieję, że zwroty typu: „podejrzewać o sekciarstwo” były tylko chwilową niedyspozycją i że inteligencja nie doszła nareszcie do pragmatycznego wniosku – rezygnacji z dyskusji na rzecz efektywnej eliminacji innych.

BeHemot