Mitozofia sarmacka

8 sierpnia, 2013 w Jany by Jany

Słowiańskie korzenie albo brakujące ogniwo

Było to ongiś na początku świata / Wtedy nie było nieba ani ziemi / Nieba, ni ziemi, tylko sine morze / A pośród morza na dębie / Siedziały dwa gołębie / Dwa gołębie na dębie / Toczyły taką naradę / Radę radziły i gruchały / Jakże mamy stworzyć świat? Tak zaczyna się słowiański mit o stworzeniu świata, zachowany m.in. w kolędach z Polesia i Karpat. Owe ptaki były bogami („dobrym”, białym i „złym”, czarnym), które do sukcesu dzieła potrzebowały współpracy. Jest to jedna z najważniejszych cech naszej myśli, bliska chińskiemu taoizmowi, obecna zarówno w przysłowiach ludowych [Chłop strzela, Pan Bóg kule nosi; Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek; Boga czcij a diabła nie gniewaj, ale i: Coś na Bóg zdał, to już stracone – gdy brak jednej strony], aż po wielką poezję i filozofię mesjanistyczną epoki romantyzmu, która chciała połączyć germańską metafizykę z romańskim realizmem, by świat nie był bezbożnym a Bóg bezświatowym. Skąd wziął się ów dualizm na dobrą sprawę nie wiadomo, podobnie jak niewiele w ogóle wiadomo o religii dawnych Słowian. Jego źródeł można doszukiwać się zarówno w jakichś odległych korzeniach kultur tureckich czy indoeuropejskich ludów Eurazji, jak i we wpływach nowszych – irańskich stepowców, Scytosarmatów, czy inspirowanych przez irański dualizm chrześcijan, szczególnie heretyckich bogomiłów, słowiańskich poprzedników zachodniego kataryzmu, których idee żywe pozostały wśród ruskich raskolników być może do dziś. Dla mnie nie ma to większego znaczenia, podobnie jak nie gra dla mnie roli to, który czynnik wziął górę w tworzeniu wolnościowej utopii rzeczypospolitej (jedni mówią o kulturze łacińskiej, chrześcijańskiej czy humanistycznej, inni o umiłowaniu wolności przez Słowian, co podkreślali dawni kronikarze; skoro jednak brak pełnej analogii zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, można przyjąć, że najważniejsze było samodzielne odczytywanie owych inspiracji możliwe dzięki ich wzajemnemu kwestionowanie się na pograniczu różnych czasoprzestrzeni (1)). Znacznie ważniejsze jest to, iż można z owego dualizmu komplementarnego (a nie antagonistycznego) wywieść wszystkie zasadnicze cechy naszej kultury, przede wszystkim owo dążenie do zgody (owocujące rzeczpospolitą, wolnością, pacyfizmem i tolerancją).

Zanim przejdę do tego chciałbym parę słów powiedzieć jeszcze o słowiańskiej starinie, w niej bowiem tkwią nasze korzenie, choć to dopiero ich rozwinięcie i owoc w postaci rzeczypospolitej jest naszą własną, środkowoeuropejską specyfiką (na poziomie plemiennym czy wczesnohistorycznym większość ludów ma cechy podobne i może być miła wszelkim fanom życia i wolności, dopiero z czasem gubią to, a nas właśnie odróżnia od reszty dłuższe niż u innych niedopuszczenie do ich zaniku). Jak wspomniałem, o religii dawnych Słowian wiadomo niewiele, chrześcijaństwo było jej niechętne, jego kronikarze interpretowali ją jako wiarę w diabła, nadając mu twarze znanych z lektury antycznych bogów, i niezwykle rzadko podawali informacje mogące być dziś materiałem do jej poznania, zaś własnej kultury wysokiej przed chrztem się nie dorobiliśmy raczej (nie było więc bardów i sag). Do Europy wpadli Słowianie na dość pierwotnym etapie swojego rozwoju, świadczy o tym fakt, iż państwa plemienne i władza książęca tworzą się często już po podboju nowych ziem od Bałtyku po Pont i Adriatyk, nieraz „importowane” z zewnątrz (Samon, Bułgarzy, Awarowie czy Rurykowicze). Sądząc na podstawie nielicznych informacji można przypuszczać, iż także religia Słowian była dopiero na etapie rozwoju od animizmu do teologii, wyższy poziom osiągając tylko w późniejszym okresie u Połabian / Pomorzan (lub w postaci dwuwiary pod maską chrześcijaństwa). Na dobrą sprawę Słowianie wierzyli w jednego boga, pana nieba, Swaroga – cała reszta postaci nie zdołała wyjść poza amorficzne duchy i duszki, często istniejące bezosobowo, jako „gatunek” (na Polesiu chłopi jeszcze w naszym wieku wierzyli w jasnego boga i całą czeredę głupawych diabłów, przywoływanych do porządku piorunami). Imię Swaroga, podobnie jak imiona wielu innych mocy, a także samo słowo bóg, raj, niebo, wiara etc. wskazują na irańskie pochodzenie wyższych warstw religii Słowian. Nawiasem mówiąc: baga oznacza szCZĘŚC’ie (udział; stąd bogactwo, zboże itp.) i analogiczne jest do *dieus innych Indoeuropejczyków, choć u nas dewa, dziw oznaczało raczej diabła, co było wynikiem rewolucji religijnej u ludów irańskich, w wyniku której bogowie tego świata, dewy zostały potępione, a ich miejsce zajęły asury, z Ahurą Mazdą na czele. Imię Swaroga nawiązuje do wcześniejszej fazy, wspólnej dla wszystkich ludów indoeuropejskich; Swarog Perun(as) to np. Dzeus Keraunos, Jasne Gromowładne, gdy późniejsi bogowie byli „ciemni” (a~swar, asura to znaczy nie~jasny, choć dla ich wyznawców było na odwrót). Podział ów wywodzi się z dawnego życia na stepie: przez siedem miesięcy lata mężczyźni paśli stada, by na pięć miesięcy powrócić do kobiet i dzieci, ich ogródków i podziemnych domów = grobów, z których życie odradzało się wiosną wraz z pierwszą burzą i zapładniającym Ziemię deszczem z Nieba. Domy te zwano warami, czego śladem są nazwy typu Wawel (siedziba ducha [vela] domowego, smoka!), czy Wawer, co oznacza [wejście] w[ą]~wał, oraz imię ciemnego boga Welesa [Wołosa] / Waruny (Ahury Mazdy), dosłownie „kryjącego” (co dało i przykrywające ziemię niebo [Uranos], i bezimiennego (nie wywołuj… z lasu), pokrytego w[o]łosami, wilka, i ukrywających się pod jego skórą młodych wojowników, wilkołaków [vahraka], których wołchwy, szamani „ciemnego boga”, inicjowali). Weles jest już, sądząc z imienia i funkcji, bogiem nowego typu, którego ewolucję przerwało (ukryło) chrześcijaństwo, w którym istniał jako „ruski bóg”, święty Mikołaj, często ważniejszy, do XVIII w. dla popów nawet, od Chrystusa. Indoirańską trójcę dopełniają wspomniany już Swarog (z wyakcentowaniem gromowładności jako Perun, chrześcijański święty Jerzy, Jur – jurny, jędrny, czyli indoirański Indra; jasność [swarożyc, Surja, sol, sołnce] przejął bowiem Chrystus) i rozwinięty w pełni już pod postacią Chrystusa Mitra (mehr – układ, zgoda, słowiański mir, miłość). Można by jeszcze długo ciągnąć tą wyliczankę (o Mokoszy – Matce Boskiej, po części i za Mitrę robiącej) i próbować odtworzenia wiary Słowian, ale raz, że na to brak miejsca, a dwa, że od imion ważniejsze są funkcje, te zaś są do odtworzenia w pewniejszej postaci z całej naszej mitozofii. Tu wystarczy stwierdzenie, że na początku i na końcu dualizmu była jedność (bez rozdzielenia i bez pomieszania), a chrześcijaństwo w swej mistycznej postaci nie tylko tego nie przekreślało, ale wręcz rozwijało [inna rzecz, że taką postać zwalczali jako herezję ortodoksi, co łatwiejsze było przez obcy Słowianom język w kościele łacińskim, i co zaowocowało pewną obojętnością Polaków, a po stłumieniu husytyzmu także Czechów, na sprawy wiary, czyniąc ją często bardzo powierzchowną].

Irańskich śladów w naszej przeszłości jest sporo, nie tylko w sferze religijnej. Dawni Polacy uważali się za potomków irańskich stepowców, Sarmatów. Późniejsza nauka uznała to za bezpodstawny wymysł renesansowych historyków, jednak wiele wskazuje na to, iż to Sarmaci mieli wiele racji (choć niektóre z wersji mitu są zbyt jednostronne). Bezdyskusyjne jest, iż niektóre z plemion sarmackich Alanów (Serbowie, Chorwaci, Antowie / Polanie) uległy slawizacji, a część z nich w swej wędrówce długo przebywała na naszych ziemiach (Serbowie w Wielkopolsce [i na Łużycach], o czym świadczą wykopaliska i nazwy miejscowości; Chorwaci w Małopolsce, co obok wykopalisk potwierdzają legendy o pochodzeniu z naszych ziem panujących potem na Bałkanach kniaziów). Do tej pory tłumaczono nazwę Polan polami, na których mieli żyć, ale wydaje się to niesłuszne przynajmniej w stosunku do Polan kijowskich – w czasach przedsłowiańskich nad Dnieprem żyli alanosarmaccy Antowie, których imię oznacza bohatera; to samo znaczy ruskie słowo polanin (do dziś w ukraińskim zachowała się jeszcze postać żeńska, polanica), ale i irańskie nazwy plemienne Persów czy Partów (Parthawan, w brzmieniu współczesnym pahlawan – charakterystyczna jest ewolucja >r< w >l/ł< znana i z Ariów / Alanów, Waruny / Welesa, Mitry / miłości etc.). Podobnie można dostrzec wiele analogii naszych obyczajów do obyczajów sarmackich (łagodność, duża rola kobiet w życiu społecznym i prawie spadkowym w średniowieczu, równość szlachecka itp.), typowe dla ludów irańskich dwuczłonowe imiona życzeniowe (Bogu:mił, Jaro:sław, Zbi:gniew…), podobieństwo herbów szlachty do sarmackich tamg i tryzuba Rurykowiczów do godła cesarstwa bosporańskiego (zhellenizowanych Sarmatów) etc. (2)

Do tematu etnicznych korzeni szlacheckiej rzeczypospolitej powrócę jeszcze, tu chciałbym jednak wspomnieć o czymś, co wiąże się bezpośrednio z naszą słowiańskością, a mianowicie o obrządku cyrylo – metodiańskim. Oficjalna historiografia z uporem godnym lepszej sprawy neguje fakt jego istnienia w Polsce, pragnąc za wszelką cenę odciąć nas od Wschodu i powiązać z Zachodem. Już w samym tym założeniu tkwi błąd, ponieważ obrządek słowiański nie był „prawosławiem” (w czasie gdy się rozwijał, od połowy IX do połowy XI wieku, kościół nie rozpadł się jeszcze na łaciński i grecki, przede wszystkim jednak Cyryl i Metody wywodzili się z obrządku wschodniego, ale podlegali papieżowi, a posługiwali się nie łaciną czy greką, lecz właśnie językiem starocerkiewnosłowiańskim). Jest całe mnóstwo faktów świadczących o tym, że i Polska (a raczej Lechia, przedpiastowskie państwo plemienne sięgające od ziem pomorskich Luciców na pn.-zach. po karpackich Chorwatów na pd.-wsch.) była także z tym obrządkiem związana, wystarczy przywołać Nestora, wymieniającego wśród jazyka, najbardziej charakterystycznej cechy obrządku, i plemiona polskie, czy Gala, wspominającego np. o opłakiwaniu po śmierci Bolesława Chrobrego przez Słowian i Łacinników, co nawiasem mówiąc znów eksponuje język obrządku. Chrzest słowiański -na niemal wiek przed łacińskim- miał przyjąć „książę w Wiśle” [nie w Krakowie!], władca Lędzian [stąd ruskie L’achy, ljadskij, litewskie Lenkas, ludowo-epickie serbo-chorwackie Ledianin, węgierskie Lengyel, bizantyńskie Licyke, Lenzaninoi, germańskie Lendizi u tzw. Geografa, arabskie l.d.j.r., L(ę)d(z)j(anie) u al-Mas’udiego czy turecki Lechistan itd.], których centrum polityczne po zajęciu Małopolski i Śląska przez południowych sąsiadów przeniosło się z Sandomierszczyzny do Wielkopolski i na Kujawy; tu w X wieku do władzy doszła nowa dynastia (Piast c/a Popiel) i -by znaleźć sobie wiernego sojusznika przeciw starej wierze i ludowi- przyjęła chrzest łaciński. Kronikarze wspominają o dwu metropoliach w Polsce, jednej dla łacinników (Pomorze, Wielkopolska i Kujawy, Śląsk i Ziemia Krakowska) i drugiej, zapewne słowiańskiej (Ziemia Sandomierska, Mazowsze, Halicz i Wołyń, późniejsza Ruś Czerwona, która po podziale kościoła na W/Z odpadła na dwa ~ trzy wieki do Rusi, by połączyć się z Koroną Polską za Kazimierza Wielkiego, który, podobnie jak królowa Jadwiga, próbował odbudować obrządek słowiański w Polsce dla potrzeb tych ziem, sprowadzając benedyktynów słowiańskich z czeskiej Sazawy). To właśnie o język ~ obrządek bili się „fałszywi chrześcijanie” Masława na Mazowszu po tzw. reakcji pogańskiej w połowie XI wieku przeciw Odnowicielowi i jego niemieckim posiłkom, a próbujący wznowić metropolię słowiańską Bolesław Śmiały popadł w konflikt z biskupem krakowskim Stanisławem (Śmiały, z matki Rusinki, szedł w ślady dziada – Chrobrego, utrzymując oba wyznania i próbując mieszać w Kijowie. Do odnowy metropolii musiał odebrać biskupstwu krakowskiemu [największemu przez to w Europie!] ziemie dawnej metropolii słowiańskiej, wcielone do biskupstwa łacińskiego po jej likwidacji za Odnowiciela. Jest charakterystyczne, że arcybiskup gnieźnieński nie poparł Stanisława, nie będąc zainteresowany sporem administracyjnym, nie potępił też Bolesława; wiele wskazuje na to, iż obrządek słowiański miał obu wielkich Bolesławów za świętych, przy czym kult drugiego zastąpiono w XIII wieku dopiero kultem Stanisława, stylizując go zresztą na przeciwnika despoty w stylu Tomasza Becketa). Po „wygnaniu” Bolesława na Węgry i zabójstwie jego syna przez łacińskich spiskowców, obrządek słowiański zamiera poza przyszłą Rusią Czerwoną, która na tle religijnym odpada od Polski (nawiasem mówiąc nazwę tą od plemiennego określenia Polan ukuli księża łacińscy po chrzcie w 966 r., jeszcze trzy lata wcześniej także oni [Widukind] pisali o Lachach [Licicaviki], która to nazwa utrwaliła się wśród naszych wschodnich sąsiadów, nawet katolickich Węgrów, choć ich kler pisał po łacinie Polonia, a nie Lengyel).

Jest jeszcze wiele danych uwiarygodniających tezę o obrządku słowiańskim, jak choćby legenda o postrzyżynach u Piasta, oparta na Deesis struktura Bogurodzicy czy kalendarze z imionami słowiańskich (nie-katolickich) świętych i „morawskie” rotundy na Wawelu etc., ja chciałbym zwrócić jednak uwagę na kilka dotąd nie podnoszonych przez fanów słowiannictwa. Idzie mi o słowiański mit o stworzeniu świata przez boga i diabła [o najpewniej bogomilskiej genezie, choć może na sarmackim podkładzie wyrosły, o czym już wyżej wspominałem], kolędę i nazwy dni tygodnia. Obrzęd kolędowy znany był jeszcze w czasach przedchrześcijańskich, z czasem przejęty przez obrządek słowiański (bardziej otwarty na kulturę ludu, o czym świadczy choćby jego język liturgiczny), zachował wiele elementów pogańskich, także w warstwie literackiej (jak świadczy cytowany wyżej mit o stworzeniu świata), co stało się potem podstawą do jego tępienia przez kler, szczególnie łaciński, ale i grecki. O tym, iż kolęda była słowiańska, świadczy fakt, iż poza nami i naszymi sąsiadami (np. Rumunami czy macedońskimi Grekami, którzy w religii też posługiwali się językiem słowiańskim) jest on nieznany, o tym zaś, że musiał być przejęty przez kościół i to słowiański – to, iż nazwa nie jest ludowa a kościelna, wywodzi się od antycznych kalendae jannarie i jest identyczna po obu stronach podziału wyznaniowego W/Z (przy czym w Polsce znany jest on głównie w Małopolsce, na wschodnim Mazowszu i śladowo na Śląsku, a więc na ziemiach byłej metropolii słowiańskiej). Dokładnie tak samo jest z nazwami dni tygodnia (w reszcie Europy obowiązuje pogański tydzień planetarny w romańskim oryginale lub germańskim przekładzie); u wszystkich Słowian [W/Z] są one takie same i wywodzą się z kalendarza chrześcijańskiego (stąd na czele idzie nie~dziela, by dzień święty święcić [Rosjanie podkreślili potem wskrzeszenie, zachowując całą resztę, a nazwę niedzieli przenieśli na całą konstrukcję tygodnia], po~niedzieli jest dzień pierwszy, wtóry… czwarty i piąty, w środku jest środa [od poniedziałku licząc by się to nie udało], a na końcu sobótka [wigilia] kolejnej niedzieli, głowy nowego zakonu, ślad po dniu świątecznym w starym, kończącym się za~konie[m idąc, jak sarmacki wóz mieszkalny w drodze po stepie, taka słowiańska nazwa tao]; taka genialna konstrukcja nie mogła być dziełem przypadku, jej autorem musieli być twórcy słowiańskiego obrządku i pisma). Na upartego można by sugerować, że mity, obrzędy i nazewnictwo przeniknęło do nas już po chrzcie łacińskim z Czech (tu nikt nie neguje obrządku słowiańskiego pod panowaniem morawskim i później), lecz dla mnie nie ma to większego znaczenia, liczą się bowiem wpływy kulturowe a nie instytucja, tych zaś zanegować się nie da. W okresie I Rzeczypospolitej uległy one wzmocnieniu dzięki [biało]ruskiej „Litwie”, a jej centrum kulturowe z końcem XVI wieku przesunęło się z Małopolski na Ruś Czerwoną.

Pages: 1 2 3 4 5 6 7