Mitozofia sarmacka
8 sierpnia, 2013 w Jany by Jany
Trzecia Polska albo staro~nowa alternatywa
W wyniku paradoksów historii po upadku komunizmu to jego spadkobiercy (popartyjni socjaldemokraci i liberałowie z inteligenckiej opozycji) budują dziś nowy ustrój, tym razem już nie w opozycji do Zachodu. I-a Polska szukała własnej drogi, II-a przeciw Rosji, choć jej metodami (etatyzm), a czasem i w jej służbie (PRL, będący kontynuacją procesu zapoczątkowanego przez sanację (10)), goniła Zachód. W III-ej Polsce, powstałej po 1989 jego wartości stały się naszymi, zaakceptowaliśmy i rząd odgórny (negowany przez Sarmatów) i rynek (kontestowany mniej lub bardziej przez socjalistów). Paradoks (?) zaś polega na tym, iż po raz trzeci rej wodzi nie narodowo – katolickie mieszczaństwo Ciemnogrodu, ale spadkobiercy dawnych kontestatorów Zachodu (szlachty i inteligencji jako formacji społeczno – kulturowych, nie koniecznie zaś tworzących owe grupy osób). Może jednak nie powinno to dziwić, bowiem fanowie Kościoła odwoływali się zawsze do obcych wzorów, autorytetów, realiów i interesów, gdy ich przeciwnicy starali się raczej o adekwatność do rodzimej rzeczywistości i przełożenie owych obcych inspiracji na warunki lokalne. Jeśli dodać do tego dogmatyczną sklerozę z jednej i ducha jej kontestacji z drugiej, mniej dziwi, że teoretyczna mniejszość staje się praktyczną większością, choć wielkość owej kuli u nogi nie pozwala w pełni odzyskać mocy, stąd ciągłe kryzysy i załamania, a co więcej – konieczność skupiania energii na osiągnięcie czegoś, co i tak się w końcu zdarzy, na przełamanie oporu sklerozy, co powoduje, że wbrew naszej tradycji musieliśmy przejść na drogę reform i rządów odgórnych, bo samorządność nie umiała pozbyć się katolickiej niemocy.
W efekcie zamiast rozwoju oddolnego mamy rywalizację tradycji i postępu, z których każde grzeszy jednostronnością i żadne w pełni nie odpowiada naszemu duchowi. Ludzie coraz częściej odwracają się więc od spraw publicznych (co w sposób kuriozalny pokazała frekwencja w wyborach i referendum w 1997, spadając poniżej 1/2 uprawnionych). Czy tak być musi, czy nie ma alternatywy? Sądzę, że jest, ale nie jest nią proste odwołanie się do przeszłości, a przełożenie jej na obecną sytuację, zinterpretowanie w oparciu o wyrosłą na wsi kulturę obecnej miejskiej cywilizacji (tak jak szlachta przełożyła na wschodnioeuropejską wieś cywilizację Zachodu). Współgra to zresztą z żywymi, w rodzącej się właśnie epoce postmodernizmu [ponowoczesności, powspółczesności], tendencjami reformatorskimi w jej łonie wobec przeżywania się kolejnych form odgórnej organizacji życia społecznego (średniowiecznego kościoła, nowożytnego państwa i współczesnego rynku) i kryzysu narastającego nie tylko w ekologii (bowiem na środowisko naszego ja [ego] składa się także życie społeczne – kultura – psychika człowieka). Naszą mocną stroną może okazać się to, iż nie zabrnęliśmy w kryzys postępu tak daleko jak Zachód, nie utraciliśmy w tym co on stopniu naszych korzeni (a z drugiej strony przerobiliśmy wszystkie „lekcje” historii, czego brakuje bardziej tradycyjnym, ale i brutalniej zmagającym się z tym problemem krajom III świata), słabością zaś to, iż Polak przypowieść nową sobie kupi, że i przed szkodą, i po szkodzie głupi (jak pisał na początku naszej drogi Kochanowski). Mam nadzieję jednak, że w miarę oddalania się od epoki niewoli, nie tyle jej pamięć, co mentalność (robienie sobie, choćby i przez niewierzących, z Pana Boga pistoletu, z którego chcemy odstrzelić Marxa -jak mawiał Gombrowicz, zapytując przy tym- jestże to zwycięstwo Pana Boga czy Marxa?), owa kula u nogi (zbędne już narzędzia zachowania tradycji czy forsowania postępu), przejdzie do przeszłości. Czas wreszcie dojrzeć i skoro nie udało się dalej iść po swojemu, tak jak na początku, przynajmniej na końcu do tego powrócić (11).
Jak wyobrażam sobie ten inny, stary a nowy świat? Po staropolsku – oddolnie, bez panowania nad ludźmi i naturą, tak na zewnątrz (inni, przyroda), jak i wewnątrz (gdzie ego uzurpuje sobie rolę jaźni, a rozum panoszy się kosztem innych rodzajów percepcji: uczuć, zmysłów i intuicji); panowania, które trzeba zastąpić współpracą, bowiem ja jest tylko częścią całości, jej narzędziem, a nie wartością samą w sobie, zaś nie-ja resztą tej samej całości, a nie naszym wrogiem. Najwyższą wartością jest nasze prawdziwe Ja, in:dywiduum rozumiane jednak nie egoistycznie, a w sensie dosłownym jako nie:podzielne, a więc całość (nie+ja; inaczej niż na Zachodzie, gdzie czci się samo ja, czy na Wschodzie, gdzie się je odrzuca). Pomoc wzajemna zamiast walki o byt (sadzę, że dziś już stać nas na to, a to dzięki rozwojowi kultury i cywilizacji, i potrzebna jest tylko wola ludzi; kiedy człowiek był słaby potrzebował siły, dążył do ekspansji, by zdobyć dla siebie miejsce w świecie, a resztę miął za rywali. Dziś stać nas na to, by nikt nie był głodny i świadomość, że natura nie jest naszym wrogiem, którego trzeba ujarzmić na zapas). W sumie coś w stylu epoki Ducha świętego średniowiecznych franciszkanów i wolnych duchów, tyle że po sprawdzeniu, iż inne drogi szczęścia nie dają, za to ze zdobytymi na nich umiejętnościami, a więc z większą szansą na urzeczywistnienie.
Najnowsze komentarze