KORONA?

9 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie by Jany

  Człowiek jest koroną stworzenia, korona zaś oznacza pełnię symbolizowaną przez jej kształt (koło) i zwieńczenie dzieła życia ludzkiego. Pełnia nie jest bowiem nam dana jako coś gotowego, lecz jako zadanie – istnieje potencjalnie i musi być dopiero urzeczywistniona. Bez tego człowieczeństwo nie jest w pełni realne. Dziś ludzi rzeczywistych jest coraz mniej, coraz więcej ni to maszyn do robienia kasy i kariery, ni to wiecznych dzieci, które chcą się bawić, nigdy nie dorastając i nie płacąc rachunku…
Jest to w dużej mierze owocem systemu (nie – wolno) rynkowego, który oczekuje od ludzi tylko dwu rzeczy – po pierwsze tego, że będą dobrymi producentami, po drugie, iż będą jeszcze lepszymi konsumentami owych dóbr, bo żeby system się kręcił produkcja i konsumpcja muszą się nawzajem nakręcać. Stąd owo dziecko – maszyna jakim jest współczesny człowiek (na Zachodzie od dawna, u nas od krachu tzw. komuny). Rzecz przy tym ciekawa, iż ludzie nie akceptują, a często nawet nie zauważają, czy też nie chcą zauważać całości (współzależności) tej pary pozornych przeciwieństw, nie chcą płacić ceny za „balangę, która nie ma końca” i uciekają przed tym w… „balangę, która nie ma końca”. A że różnym ludziom „robią” różne rzeczy, trudniej nam dostrzec, iż w gruncie rzeczy nie ma różnicy między punkiem a filatelistą, ćpunem czy fanem szybkich i drogich aut. Wszyscy oni muszą rezygnować z pełni życia, wchodzić w system i zdobywać środki na owe namiastki owej pełni. Kończą się właśnie wakacje, które odczuwam jako legalny strajk generalny. System w końcu zrozumiał, że po to by trwać musi dać coś masom. Nie wystarczą dekrety państwa i policjanci na rogach ulic, nie wystarczy głód jako przymus ekonomiczny czy kazanie o pracy i piekle dla leniwych. Dziś zamiast (czy też – w cieniu kija) jest marchewka, bo niewolnik w kieracie taśmy produkcyjnej, biurka, sklepowej lady czy kariery potrzebuje długiego weekendu i wakacji, by od nich uciec i by potem… wrócić po środki na nową „przygodę”.
W tej postaci ludzie gotowi są przymknąć oko na wszystkie niedogodności systemu, czasem tylko kiedy przegnie czy da za mało – coś tam poburzą się, coś tam z góry spadnie i znowu jest pięknie, wszystko gra. Nikt nie pali się do zmieniania czegoś na serio; dla frajerów, którzy wolą dostać białą niż czerwoną pałą (i vice versa) są wybory, które niczego nie zmieniają, dla tych którzy to wi(e)dzą zaś – lipność polityki i brud, który sprawia, że lepiej się do niej nie mieszać, zostając w domu.
Jeszcze 10 – 20 lat temu ludzie widzieli sens w społecznym zaangażowaniu, widzieli nadzieję na godne życie w samorządnej rzeczypospolitej. Dziś oddają swój głos partiom politycznym, Kościołowi, fachowcom od rządzenia lub przekonaniu, że politykę trzeba olać – efekt w każdym wypadku jest ten sam – nie mają nic do powiedzenia na temat tego, co dzieje się z ich życiem, zwłaszcza w szerszym wymiarze społecznym, ale w praktyce i w osobistym (mogą wybrać najwyżej -i to nie zawsze- jakim kółkiem czy trybikiem w maszynie będą i w co się będą bawić, ale wyjść poza dziecko = maszynę nie potrafią już). Niektórzy próbują wyjść z układu uciekając w duchowość (na ogół na prostackim poziomie wejścia w nowy układ sekty), inni -choć u nas to rzadkie, bardziej znane na Zachodzie- próbują zniszczyć system kamieniami, koktajlami Mołotowa czy bombami. Czasem obie drogi się łączą i wówczas mamy do czynienia ze świętą wojną, choć ta na ogół jest reakcją reszty świata, szczególnie państw islamskich, na system rynkowy i wewnątrz niego jest już niemodna. Tu dominuje jako forma oporu raczej ekologia.
Czy ktoś widzący marność tego świata (i „nie mogąc dłużej żyć w wyhodkowej atmosferze”, jak pisał w 1907 terrorysta J. Piłsudski) ma prawo go zniszczyć, jeśli inni chcą żyć w owym bagnie ? Czy musi to zachować dla siebie, walcząc z szatanem tylko we własnym sercu, a nie w otoczeniu ? A czy społeczeństwo ma prawo spychać takiego kogoś na margines tylko dlatego, że woli święty spokój i życie w gnoju ? Ba, okazuje się, iż dzisiejszy „wolny świat” jest totalitarny i nie toleruje „nie – wolności” nawet na marginesie (sekta Coresha w USA), czy poza swoimi granicami…
Co robić kiedy nie ma dokąd odejść i walka bywa często jedyną alternatywą, kiedy nie interesuje nas ani praca dla systemu, ani wakacje na skonsumowanie jej owoców ? A przecież zaangażowanie społeczne i rozwój duchowy są istotnymi elementami pełni człowieczeństwa, elementami, których w świecie produkcji i konsumpcji wyraźnie brakuje, co redukuje nas do dziecka – maszyny. Nie znaczy to bym redukował znaczenie pracy i zabawy, metafizyka społeczna byłaby bez nich jedynie przegięciem w drugą stronę.
Pełnia człowieczeństwa wymaga zarówno dziecięcej zabawy, młodzieńczego buntu i dojrzałej pracy, jak i doświadczonej mądrości, przy czym nie musi być tak, że zadanie tej czy innej fazy życia w swej wyłączności pomija całą resztę – przeciwnie, stale potrzebna jest całość, bo bez niej poszczególne elementy wypaczają się i zmieniają w swoje przeciwieństwo. Ta zasada obowiązuje nie tylko w życiu jednostki, ale i całego społeczeństwa. Kiedy praca i zaspokajanie potrzeb zmienia się we własność i pogoń za zyskiem, poszukiwanie prawdy o sobie i świecie w kościół i dogmaty, zaangażowanie społeczne w politykę i przymus państwa, a pragnienie wolności w totalne zniszczenie – nie jest dobrze – jednostronne wzmocnienie dobra rodzi zło. Historia zna niszczące człowieka systemy teokratyczne i absolutystyczne, czy krwawe rewolucje. Obecny system nie wydaje się zły, bo część kosztów przerzucił z ogółu społeczeństwa na jego najbardziej upośledzonych członków, na kraje tzw. III-ego świata, a zwłaszcza na przyrodę. Jednak rachunek (w postaci wzrostu przestępczości, islamskiego terroryzmu czy powodzi) wcześniej lub później przyjdzie nam zapłacić. Alternatywą mogłoby być zrównoważenie rozwoju, nie kosztem czegoś a przy współpracy całości.
Jak jednak doprowadzić do zaniechania walki o byt i zastąpienia jej pomocą wzajemną, gdzie szukać źródeł harmonijnego rozwoju człowieka i społeczeństwa, ludzkości i całej planety ? Przyznaję, że nie wiem. Potrafię tylko pokazywać minusy obecnego stanu, apelować o zmiany itp., siłą bowiem narzucać niczego nie chcę (jak bowiem np. dać wolność komuś, kto jej nie chce). Czasem myślę, że to jednak się stanie, że wymusi to Matka Boska Ziemia lub bunt mas (a może elit ?)… Czy jednak owa ozdrowieńcza katastrofa nie przerośnie człowieka i nie strąci korony stworzenia z oceną niedostateczną ?! W końcu czemu mamy być lepsi od dinozaurów…?

J@ny