Jany

Konfrontacja czy konkurencja ?!

9 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie

Może kogoś zdziwi przeciwstawienie tych dwóch, wydawałoby się, podobnych pojęć. Jeśli jednak dokładniej im się przyjrzymy, okaże się, że obie formy rywalizacji różnią się jednak między sobą.
Konkurencja polega bowiem na zachwalaniu swego „towaru” (produktu, idei, [formy] organizacji, osoby etc.), podczas gdy konfrontacja jest skierowana nie ku nam, a przeciwko innym. Nie idzie w niej o (auto) reklamę, a o pokonanie, o zniszczenie przeciwnika, wroga… Nie próbuje się dyskutować przy tym (co byłoby formą pośrednią rywalizacji: krytyką cudzych i obroną własnych racji), nie przedstawia się najczęściej żadnych argumentów, lecz bezpardonowo atakuje się drugą stronę, odmawiając jej wszelkiej racji bytu. Wizja świata staje się czarno – biała, przy czym to „my” jesteśmy ci dobrzy, a „oni” – źli ! Metodą tą posługują się najczęściej ludzie nie ufający sobie, swej wartości, swoim racjom… oraz wszelkiej maści totalitaryści, którzy nie uznają z założenia cudzego prawa do choćby zmierzenia się z nimi, jeśli nie szansy na to, że to inni mają rację, choćby swoją, choćby część racji… Mam zresztą wrażenie, że totalitaryzm bierze się ze strachu przed wszystkim, co jest inne, nie nasze, co nam nie podlega, z czym sobie nie radzimy… Jest to koncepcja głupia, bo jeśli postawimy sprawę na ostrzu noża, jeśli rację może mieć tylko jedna ze stron, a wygra przeciwnik (co jest bardzo możliwe, wszak bez powodu byśmy się go nie bali), zostajemy pozbawieni jakiegokolwiek znaczenia, jakiejkolwiek słuszności, zepchnięci na margines, w niebyt… Zresztą nawet samo zaistnienie konfliktu, podziału na strony, pozbawia nas wpływu na całość, na resztę, na drugą stronę… Czy nie lepiej w tej sytuacji (tzn. wtedy, kiedy nie interesuje nas kompromis, lecz niewzruszone trwanie przy swoich racjach) zrezygnować z mordobicia i zaszyć się w swoim wnętrzu, w getcie swojej własnej strony w pokoju ?! I to by było na tyle. Ale jest jeszcze jedna kwestia, dotycząca tym razem nie stron sporu, lecz -nazwijmy to- klienta: otóż konfrontacja czyni go biernym, może co najwyżej wybrać „słuszną” stronę (o ile nie jest tą drugą; jeśli nią jest lub jeśli wybierać nie chce – biada mu !) i się do niej przyłączyć. Konkurencja pozwala wybierać w o wiele większym stopniu, nie tylko pomiędzy „my” i „oni”, ale wśród wielości propozycji, a nawet wówczas, gdy są tylko dwie -bez narażenia się na zarzut zdrady- pozwala czerpać to, co dobre (i -co ważne- odrzucać to, co złe) z obu stron.

aMen+
Jany

$w. (?) Wojciech jako pretekst do paru uwag

9 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie

Praga

W roku 983 Wojciech (Adalbert) Sławnikowic został biskupem praskim, lecz nie dane mu było zbyt długo władać diecezją (parę lat z przewagą przerw, choć formalnie do końca pozostał na stołku biskupim). Nie lubiły go, co nie dziwi, jego na ogół jeszcze pogańskie owieczki, co dziwniejsze – nie lubił i książe pan, a nawet jego własny kler. Ponoć miał wredny charakter, za co strofowali go przełożeni z papieżem na czele; był nie tylko fanatykiem, co wówczas wśród kleru zachodniego było normą, ale ponoć i człowiekiem pragnącym męczeństwa. Co ma robić ktoś, kto serio bierze jakieś wyższe idee, do których jego otoczenie nie dorasta ? Narzucać je siłą, zrezygnować, beznadziejnie cierpliwie nawoływać do wielkości ? A co z kimś takim robić ma jego społeczność ? Tolerować jako wariata, przegnać jak Czesi Wojciecha, czy też stworzyć jakiś wentyl bezpieczeństwa, by owi „nadludzie” nie tylko nie niszczyli sfrustrowawszy się „zepsutego” systemu, społeczności etc., lecz mu swą wielkością służyli. W średniowieczu rolę taką grały klasztory; dziś tego brak, co rodzi chore ambicje polityków, bandytyzm, terror… (Wojciechowi klasztor -nawiasem mówiąc- nie wystarczył na długo; odbył też dwie pielgrzymki na Wschód i Zachód, a wracając z drugiej – przyjął propozycję misji do Prusów).


Kraków

W drodze do Gniezna, jak pisze jedna z ruskich kronik, Wojciech rozbił biskupstwo staro – cerkiewno – słowiańskie, wygnał biskupów i poniszczył księgi. Być może idzie o biskupów Prohora i Prokulfa, którzy figurują w wykazie biskupów krakowskich przed pierwszym oficjalnym biskupem łacińskim. Chrześcijaństwo znane było na naszych ziemiach na niemal wiek przed „chrztem Polski” w 966 r., lecz był to obrządek posługujący się językiem miejscowym, nie łaciną i greką, i choć do 1054 Kościół był formalnie jeden – oba oficjalne nurty (katolicyzm i prawosławie późniejsze) zwalczały go tak samo, jak parę wieków wcześniej obrządek (kościół) iro-szkocki. Oba szykanowane nurty charakteryzowały się większym zrozumieniem dla nawracanych kultur, m. in. przez stosowanie miejscowego języka i włączanie miejscowych zwyczajów w schrystianizowanej wersji do oficjalnego kultu, stąd ich lepsze rezultaty w dziele misji, jednak ich samodzielność polityczna (nie stało za nimi żadne z dwu cesarstw) nie dawała im szans na przetrwanie, podobnie jak pogaństwu. I dla cesarzy, i dla papieża ważniejsze było formalne podporządkowanie kolejnych ludów i płynące stąd dochody niż żmudna, lecz rzeczywista praca misyjna. Dla Słowian oznaczało to rozbicie pomiędzy dwa -z czasem coraz bardziej sobie wrogie- kręgi kulturowe, niewolę turko-tatarską i jej owoc, własny despotyzm na wschodzie, i marginalizację połączoną z zagrożeniem niemczyzną na zachodzie. Do dziś trudno nam się odnaleźć w Europie, gonimy ją więc (z dwojga złego wolę – w diabły).


Gdańsk

U nas w domu Wojciech zasłynął właśnie masowym chrztem o nikłej wartości i wycięciem świętego dębu, co dziś przedstawia się jako zasługę a nawet publicznie świętuje (jednocześnie protestując, gdy równie obca w swej genezie jak „nasz” biskup komuna niszczy „naszą” świętą krowę, Stocznię Gdańską). Ciekawe, że środowiska narodowo – katolickie tak ochoczo piętnujące obcość komuny czy Ameryki, nie dostrzegają obcości katolicyzmu właśnie. Dla mnie przez ostatnie X wieków działał on na szkodę nie tylko kultury polskiej, ale i ogólnoludzkiej w Polsce, hamując rozwój, niszcząc otwartość, szerząc nietolerancję etc. Wszystko to wywodzi się z genezy jego obecności u nas; nie wyrósł on oddolnie z poszukiwań duchowych ludzi, lecz został im odgórnie narzucony (Chrobry, patron bp. Wojciecha, wybijał zęby za łamanie postu i obcinał genitalia za złe prowadzenie się; efektem było wielkie powstanie w 1037 i kompletna ruina Wielkopolski, kolebki Piastów; skradziono wówczas m. in. relikwie wojciechowe z Gniezna).


Święty Gaj

Kiedy bp. Wojciech przybył do Truso z taką, w gruncie rzeczy polityczną misją, pogańscy Prusowie uznali to za zagrożenie dla ich praw i zwyczajów (nie religii! Poganie nie byli fanatykami, a Wojciech nie zginął za wiarę), i wygnali go, grożąc śmiercią w razie powrotu. Kiedy więc ponownie przekroczył nocą granicę w rejonie Cholina (dziś jest tu wieś Święty Gaj), wyrok wiecu w Truso wykonano, odcinając głowę i nabijając na pal, co było wyrazem hańby u pogan. Prusowie -inaczej niż uzależnieni od Chrobrego Pomorzanie- nie musieli czekać do powstania, by wyrazić swój stosunek do obcej (!) religii, za którą stała nie ewangeliczna etyka a naga siła. Przekonali się o tym ich potomkowie, którzy za wierność swym zwyczajom i niechęć do politycznej uległości zapłacili holocaustem z rąk rycerskich zakonników Panny Marii, „krzyżoków”. Dziś na szczęście (na razie ?) Kościół nie ma wsparcia ze strony państwa w swej misji „nowej ewangelizacji”…


Gniezno

W roku 1000 zjechali się do stolicy Polski protektorzy Wojciecha, Otto III i Bolesław Chrobry, by na grobie męczennika tworzyć podwaliny zjednoczonej Europy. Przeginam celowo, tak się bowiem składa, że dziś próbuje się Wojciecha wykreować na patrona owej idei. Ile była ona warta wówczas pokazał już następca Ottona, Henryk. W imię egoistycznych interesów Niemiec zapomniał o uniwersalistycznych ideach (choćby w tym stopniu, w jakim -koślawo, ale jednak- realizowali je Frankowie, włączając Germanów do spadku po Rzymie); Słowiańszczyzna nie miała się stać czwartą obok Romy, Galii i Germanii częścią Europy, lecz terenem ekspansji dla niemieckiego „parcia na Wschód”. Czy dzisiejsza zjednoczona Europa będzie lepsza, bo zamiast kija zastosuje marchewkę, skoro i tak będziemy musieli podporządkować się jej interesom gospodarczym, ideom i przepisom (normującym nawet wymiar ogórka do zagrychy – koszmar) ? Czy to ma być naszym celem…? I czy alternatywą jest (gospodarcze) unicestwienie (lub zależność od Rosji, jak to się dzieje z Białorusią); czy trzeciej drogi nie ma ?

JAny
Jany

Rzecz o Sarmacyi

8 sierpnia, 2013 w Jany

Rzecz o Sarmacyi, ukształtowaniu, miejscu w Europie i szansach jej rozwoju przez powrót do korzeni

Szkic przez Janusza P. Waluszko w punktach 53 prozą

Na naszą historię nie umiemy patrzeć obiektywnie, widzimy ją przez pryzmat utraty niepodległości. Od kiedy dostaliśmy się w łapy Rosji stale słyszy się o 1000-letnim, nierozerwalnym związku Polski z Europą, o zachodnich źródłach naszej kultury. Dodaje się przy tym, że jest owa zależność od Rosji skutkiem naszego zapóźnienia cywilizacyjnego i że musimy „gonić” Zachód, to znaczy stworzyć silne, chrześcijańskie i kapitalistyczne państwo. Jak się to ma do rzeczywistości i czy tylko tak możemy „uciec” Rosji? A więc po kolei:

1. Mówi się, że Polska jest częścią Europy – owszem, jest nią także Rosja czy Albania. Chyba nie o to chodzi – precyzuje się więc, przypisując nas do Zachodu, rzadziej do Wschodu (bo to niepopularne), czasami zaś jako coś pośredniego, takie ni to – ni owo; ma to uzasadniać nasze „zapóźnienie”, ale i nasze prawo do orientacji na Zachód. W czym jednak nasza kultura podobna, jest do wschodniej czy zachodniej Europy?

2. Chrześcijaństwo?! – Aż do czasów nowożytnych religia była dla ludzi sprawą najważniejszą. To wokół niej obracało się uniwersalistyczne rzekomo średniowiecze, to na jej tle Europa podzieliła się na kilka różnych formacji kulturowych. Bo nie ma i nigdy nie było w Europie jednego chrześcijaństwa. Czym innym było prawosławie, a czym innym chrześcijaństwo zachodnie, a i ono nie było nigdy jednolite. Mimo, że kraje romańskie wcześniej przyjęły nową wiarę – antyk blokował jej percepcję, czynił z niej powierzchowną formę kultury dość racjonalnej, humanistycznej, pogańskiej o czym świadczy chociażby renesans i fakt, że to właśnie w nim najlepiej wyraziła się powstająca wówczas świadomość narodowa Włochów i Francuzów. Inaczej kraje germańskie i będące pod ich wpływem Czechy gdzie wszystko jest przesiąknięte religią i gdzie sprawa narodowa przybrała formę herezji (husytyzm, protestantyzm we wszystkich jego odmianach). Silna rola religii w kulturze spowodowała, że w krajach romańskich rozum i wiara były rozdzielone – rozum stał poza kulturą masową, ale był świecki podczas gdy w germańskich rozum doszedł do wielkiego znaczenia, ale zawsze był on zabarwiony elementami religijnymi. My chętniej czerpaliśmy z krajów romańskich (przyjmując zresztą głównie formę i wypełniając ją własną historyczną treścią – vide: sarmatyzm). Wyjątek stanowią silnie zniemczone miasta; może właśnie dlatego dawni Polacy, a jeszcze bardziej bracia – Węgrzy, uznawali je za obce i tak silnie związali się ze wsią (inaczej niż Czesi).

3. Polska przyjęła chrzest z Zachodu w czasach -o czym nie zawsze się pamięta- gdy był on jedynie „germańską wioską na ruinach rzymskiego miasta”, a prawdziwym centrum kultury i spadkobiercą antyku był Wschód – zarówno chrześcijański (Bizancjum), jak i muzułmański (Arabowie). Na Zachodzie istotniejszą od kulturalnej była polityczna strona religii, która służyła jako argument w grze o władzę w stosunkach wewnętrznych i międzynarodowych. Inaczej wyglądało to w przypadku obrządku wschodniego, który nie tylko głęboko przeniknął do miejscowej kultury, ale czerpiąc z tej gleby wydał także bogate owoce. Wynikało to nie tylko z większej atrakcyjności prawosławia (nauczanego w miejscowych językach słowiańskich), ale i względnej słabości Bizancjum – od południa atakowali je Arabowie, a bułgarscy carowie czy morawscy i ruscy książęta byli w lepszej sytuacji niż władcy Polski czy Czech w stosunku do Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. „Chrzest Polski” nie był dobrowolny ani zewnętrznie, ani wewnętrznie. Religia była bowiem, pretekstem do ekspansji terytorialnej, zwłaszcza Niemiec na ziemie środkowej Europy. By ów nacisk choć trochę zahamować trzeba było dać się ochrzcić. Kto tego nie zrobił – ginął jak Połabianie czy potem Prusowie. Także wewnętrznie nie był chrzest sprawą sumienia, lecz polityki – Kościół uświęcał władzę wyrosłych ponad lud książąt, pomagał im w tworzeniu administracji państwowej, negował prawa ludu i starszyzny (w tym miejscu warto zauważyć, że teoria wiążąca powstanie państwa polskiego z chrztem Mieszka jest błędna – tylko silna władza książęca była w stanie narzucić Polakom zmianę wiary, a co zatem idzie i prawa, bo u Słowian były one ze sobą nierozerwalnie związane. Chrzest miał tylko uświęcić i wzmocnić to, co wcześniej osiągnięto siłą).

4. Nic więc dziwnego, że ludność stawiła opór nowej wierze. Był on na ogół bierny (choć i zbrojnego nie brakło – 1037 / 38 r.) i polegał na trwaniu przy wierze ojców (po wyniszczeniu ośrodków kultu pogańskiego dawna wiara zmieniła się w folklor) oraz -kiedy nie można było inaczej- na formalnym i powierzchownym traktowaniu przykazań kościelnych. Stąd jeszcze w sprawozdaniu z roku 1595 czytamy: „ten rodzaj mało się nabożeństwem porządnym wedle Boga bawi, okrom swych zwyczajów a nałogów dawnych. A woli do lasu (iść) niż do kościoła, gdy na nie zadzwonią; a idzieli do kościoła, tedy się cmentarzem zabawia na rozmowach a pokładszy się drudzy, takieć ich nabożeństwo. A będąli w kościele, a spytasz z nich którego, czego się nauczył, wnet odpowie zasię ja ksiądz? Tak ci ten rodzaj niepojęty w nauce bożej; nie darmo powiadano o nim: chłop w kościele głuchy.” W XVII w. Kościół organizował więc misje wewnętrzne, by podnieść poziom religijności chłopów i wyplenić istniejące jeszcze przeżytki pogaństwa, jednak po stu latach owej działalności w 1720 r. jeden z księży wspominał: „nastawszy do kościoła godzieskiego (koło Kalisza) zastałem ludzi tak bezbożnych jak w Sodomie i Gomorze (ledwo) się tak wieś z nimi nie zapadła. Nie spowiadali się po lat dziesięciu, dwudziestu. O pacierzu trudno było pytać i o przykazaniu boskim, bo go nie umieli…” Mierny skutek misji tłumaczy się tym, że bardziej służyły one powstrzymywaniu chłopów od buntu i propagandzie uczciwej i pokojowej pracy na pańskim niż wierze (klerowi zaś wystarczało, że miał pełne kościoły i tace, a w co kto wierzył? – „wierz i w kozła bylebyś dziesięcinę płacił” mawiał jeden z XVI-wiecznych biskupów polskich).

5. Podobną powierzchownością i formalizmem charakteryzowała się -mimo wyższego poziomu kulturalnego- religijność szlachty. Działo się tak ponieważ chrześcijaństwo było nam obce – jego oblicze określiły kraje zachodnie na długo przed „chrztem Polski”, a następnie -wraz z polskimi władcami- usiłowały narzucić je nam w gotowej formie, całkowicie rezygnując z naszego wkładu do tej rzekomo uniwersalistycznej kultury. A wkładem tym był nasz stosunek do „innych” i do „autorytetów”.

6. Początki chrześcijaństwa w Polsce przypadają na okres wypraw krzyżowych nie tylko do Ziemi Świętej i Bizancjum, ale także na półwysep Iberyjski i wybrzeża Bałtyku oraz wewnątrz ziem chrześcijańskich – przeciw wspaniale kwitnącej kulturze albigensów w Akwitanii (pd. Francja). Polacy w krucjatach do Jerozolimy nie wzięli udziału – motywowali to m. in. brakiem piwa w Ziemi Świętej. Nie udało się natomiast Mieszkowi Staremu wykręcić od wyprawy z panami niemieckimi przeciw Wieletom (1147), a książęta mazowieccy i wschodniopomorscy toczyli walki graniczne z pogańskimi Prusami. Nie mogąc sobie z nimi poradzić – wezwali na pomoc krzyżaków; źródeł tego błędu można szukać m. in. w nieznajomości rzeczy wynikłej z nie uczestniczenia w krucjatach. Król Węgierski poznał krzyżaków już w Palestynie, więc po powrocie do kraju usunął ich z Siedmiogrodu, skąd na zaproszenie Konrada Mazowieckiego przenieśli się do Polski. Niebezpieczeństwo z ich strony skłoniło Polaków w wieku następnym do sojuszu z pogańską Litwą, a po jej „chrzcie” – do unii między obu krajami. Wkrótce potem doszło do bitwy, która na kilka wieków powstrzymała niemiecki marsz na Wschód. Grunwald był starciem nie tylko dwu organizacji politycznych, ale i dwu odmiennych kultur. Przykładem tego może być skład obu walczących armii – z jednej strony katolicka armia rycerzy zakonników wspomaganych przez zachodnioeuropejskich najemników, z drugiej armia polska wspomagana przez husyckich Czechów, pogańskich Litwinów, prawosławnych Rusinów i muzułmańskich Tatarów.

7. Sama bitwa nie była jedynym elementem tego starcia. Ówczesna Europa wierzyła w wojnę „sprawiedliwą”, więc obie strony na długo przed bitwą rozpoczęły walkę propagandową by ukazać słuszność własnej sprawy. Krzyżacy mówili o uniwersalistycznych prawach papiestwa i cesarstwa do panowania nad światem, nawracania pogan siłą i zaboru ich ziem, Polacy negowali ów pseudouniwersalizm i szerzenie wiary ogniem i mieczem za którymi kryły się zaborcze ambicje Niemców. Najgłośniejszymi wypowiedziami strony polskiej było kazanie Stanisława ze Skarbmierza „o wojnie sprawiedliwej” (gdzie za słuszną przyczynę wojny uznaje tylko obronę ojczyzny i dążenie do przywrócenia sprawiedliwego pokoju) oraz traktat Pawła Włodkowica „o władzy papieża i cesarza nad poganami” wygłoszony na soborze powszechnym w Konstancji w 1415 r. Włodkowic neguje ich władzę, nawracanie siłą, niepokojenie spokojnych pogan, zabór ich ziem oraz odmawianie im prawa đo własnego państwa; głosi jednocześnie prawo państw chrześcijańskich do obronnego sojuszu z niewiernymi nawet przeciw innym wyznawcom Chrystusa.

8. Podobnie jak w stosunkach międzynarodowych tak i wewnętrznych panowała w Polsce zasada, że nawracać można tylko słowem i przykładem. Zachowanie pokoju religijnego było dla nas sprawą podstawową. Już przed unią z Litwą Polska była krajem wieloetnicznym i wielowyznaniowym. Od wczesnego średniowiecza na nasze ziemie przybywają prześladowani na Zachodzie Żydzi. O dawnej Polsce mówiono, że jest rajem dla Żydów, a jej żydowska nazwa w dosłownym tłumaczeniu oznacza „tu spocznij”. W tym samym czasie na kresach wschodnich pojawiają się koloniści ruscy, wyznawcy prawosławia. Ich liczba wzrasta po przyłączeniu przez Kazimierza Wielkiego Rusi Czerwonej w wieku XIV. Wtedy też pojawiają się w Polsce Ormianie, a po unii z Litwą – tamtejsi poganie na Żmudzi, muzułmanie i karaimowie oraz nowe rzesze prawosławnych (ówczesna Litwa była bardziej ruska niż litewska – kulturze ruskiej ulega cała niemal elita władzy, ruskie były masy chłopskie i bojarzy). W XIII w. następuje masowa kolonizacja niemiecka (zwłaszcza w miastach), a od początku XV w. na polskich drogach pojawiają się tabory Cyganów.

Jany

NIEMYTE DUSZE

8 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie

W mediach dużo słyszy się o walce z narkomanią (kiedyś) czy handlem narkotykami (dziś), ale nikt jeszcze nie wyjaśnił, co to właściwie są te narkotyki i czemu ściga się np. konopie, choć nie szkodzą tak jak tytoń czy alkohol (czy tylko dlatego, że z tych drugich państwo ma pieniądze ?). A jeśli przyjąć, że są to środki, które nas uzależniają, to narkotykiem MOŻE BYĆ wszystko!
Podobnie, jeśli zdefiniować narkotyki jako środki, które zmieniają świadomość. Bo czy przeczytana książka, spotkanie drugiej osoby, doświadczenie cierpienia nie może zmienić świadomości?! I czy nie można uzależnić się od ciastek, chodzenia na mszę czy pracy ? Ponoć w USA leczy się już duże ilości ludzi uzależnionych od… kart kredytowych, którzy popadli w nałóg kupowania. Co więcej – mechanizm uzależnienia jest zawsze ten sam, a trudnością w odwyku nie jest stopień uzależnienia, a brak woli porzucenia nałogu.
Naturalnie łatwiej uzależnić się od używek, bo działają nie tylko psychicznie, ale i fizycznie, tyle że działają jawnie, a inne sprawy nie i nawet ich jako uzależnienia nie postrzegamy.
Tymczasem według Schopenhauera (idącego tu zresztą za buddyzmem) podstawowym uzależnieniem, którego inne są pochodna tylko, jest wola życia, przywiązanie doń. I nie byłoby problemu, gdyby nie to, że jest ona wiecznie niezaspokojona, że owo nienasycenie pragnień (lub nudy, gdy cel osiągniemy) jest źródłem cierpień, od których uciekamy w kolejne nałogi, a że zaspokojenia są nieadekwatne potrzebujemy coraz większych dawek, coraz bardziej czując po nich… głód ! Nie ma przy tym narkotyków ,,lepszych” i ,,gorszych” w ogóle. Różnym ludziom różnie ,,robią” różne rzeczy. Huxley w ,,Drzwiach do percepcji” pisze, że podobne efekty psychofizyczne może wywołać nie tylko tzw. narkotyk, ale i głodówka, medytacja czy… biczowanie. I wszystko to może służyć zapomnieniu o cierpieniu, sprawieniu rozkoszy – może jednak i poznaniu (przez wyrwanie nas ze schematów postrzegania świata i naszego miejsca w nim).
Dlatego zamiast moralizować, potępiając te dragi, których się boimy, i sławiąc te, którym ulegamy, powinniśmy uczciwie* zastanowić się nad tym, po co właściwie to czy owo robimy?! Czy musimy oddychać, jeść, spać…? Czy potrafisz się bez tego obyć? Ktoś powie, że bez tego nie można żyć – a czy musimy żyć? I tak w końcu umrzemy! Najpierw wiec trzeba rozpoznać nasze prawdziwe JA, jego potrzeby, głody i pragnienia, potem zaś adekwatne środki ich zaspokojenia. Najlepiej byłoby, gdyby cel i środek były tym samym. Potem trzeba rozważyć, czy zysk jest wyższy od ceny, czy np. chwila zapomnienia o cierpieniu warta jest porannego kaca i… powrotu do sytuacji wyjściowej? Bo cenę trzeba zapłacić za wszystko, życia nie wyłączając! W gruncie rzeczy, skoro WSZYSTKO (!) może być dragiem, ważne jest, czy to coś nie paraliżuje naszej woli – świadomości i działania, czy możemy dalej z tym (dzięki temu ?) funkcjonować, czy to my używamy dragu, czy też on używa nas. A wbrew Schopenhauerowi, który buddyzmu nie poznał do końca (zwłaszcza tego taoistycznego, zen), życie wcale nie musi być cierpieniem, może być bowiem drogą (wybierając się do Itaki, należy pamiętać, że najważniejsza jest sama podróż, bo Itaka może cię rozczarować – nie miej jednak do niej o to żalu, podróż była pełna wrażeń, a bez niej nie wyruszyłbyś w nią). Wystarczy otworzyć oczy i przyjmować to, co niesie los, biorąc ,,dobre” i godząc się na ,,złe” jego strony tak, jakby to był film (,,kiedy ja filmy też przeżywam”; i temu można zaradzić – taoizm mówi o nie-działaniu wbrew naturze rzeczy, o zadowalaniu się małym w sprzyjających okolicznościach i nie dążeniu na siłę do wielkiego w niesprzyjających, bo zmieni się w swoje przeciwieństwo. A co z pasją? Możesz i jej ulec, pamiętaj tylko o cenie, jaką przyjdzie ci za to zapłacić – jeśli ją przyjmiesz świadomie – wszystko będzie Ok!). Zamiast lęków (,,zło”) i pragnień (,,dobro”) brać naukę ze wszystkiego. Mistycy nazywają to oświeceniem, uważaj – droga i oświecenie też mogą stać się twoim narkotykiem.

ILLI LII LILI BESTIA

* Histeria antynarkotykowa prowadzi do takich paradoksów, że ktoś, komu wmawiano, jak straszne są konopie, kiedy zobaczy, że tak nie jest – pomyśli, że i z twardymi dragami (kokaina np.) jest podobnie i… Kto wówczas będzie za to odpowiadał? Uczciwiej byłoby powiedzieć jak naprawdę działają te czy inne używki, co mogą dać i za jaką cenę, pozostawiając wybór (świadomy !) jednostce – jeśli ktoś zechce sobie zrobić ,,krzywdę”, zrobi to i tak, nie powstrzymają go opłacani z naszych podatków i zapominający o rzeczywistych przestępcach agenci FBI czy UOP (vide: klęska prohibicji antyalkoholowej w USA w latach 1920­ych. Państwo wyhodowało za to mafię!). Dotyczy to nie tylko używek zresztą, człowiek zawsze powinien mieć możność świadomego i odpowiedzialnego wyboru, to jego prawo i obowiązek!

P.S. Rocznie w Polsce ginie w wypadkach na drogach ponad 2 tysiące osób, dochodzi też do ponad 6 tysięcy samobójstw. Wczoraj usłyszałem w radio, że od tzw. narkotyków w roku ubiegłym zmarło 157 osób. Bywa i tak…

Jany

Myszka Miki Wotana

8 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie

W niektórych środowiskach, szczególnie na pograniczu ekologii i faszyzmu, modne stało się ostatnio neopogaństwo, różne powymyślane z okruchów w kronikach Światowidy – niewidy, Gody, Kupały, Marzanny… Jakiś czas temu znajomy buddysta zapytał mnie, czy nie mógłbym jako historiozof pomóc mu, oto bowiem jego szaman rozmawiał na Ślęży z pogańskimi bogami, nie zna jednak ich imion… Rzecz w tym, że z pogaństwa Słowian, a Polaków w szczególności, nie ostał się żaden wartościowy materiał (nawet imiona bogów nieraz; z w/w pierwsze jest niepoprawną rekonstrukcją, trzy pozostałe – pochodzenia chrześcijańskiego). Została (jak zauważa ATMAN) tylko mniej lub bardziej zniszczona natura, lasy, wody, kamienie, słońce, księżyc i gwiazdy, została Matka Ziemia. Narodowcy wolą jednak tworzyć (zupełnie jak z narodem) pseudohistoryczne mity zamiast szukać osobistego stosunku do Natury, którą ponoć czciło pogaństwo. Moda nie liczy się dziś jednak z (nie)wiedzą i z dowolnych elementów zestawia sezonowe mity, dzięki czemu narodowi neopoganie mieszczą się w znienawidzonym przez nich nurcie postmodernizmu i co gorsza – czynią to nieświadomie (a przecież powiedziano ,,jeśli wiesz dlaczego to robisz – już jesteś zbawiony, jeśli nie – będziesz potępiony na wieki”).
,,Pogaństwo” jest dla mnie kultem Natury, wzmocnieniem jej naturalnych cykli (przyrody co roku, ale i człowieka w ciągu jego życia). Imiona bogów (części, bo to dosłownie oznacza słowo ,,bóg”; imieniem całości jest ,,pan”) nie są ważne i można oddawać im cześć, tzn. doświadczać ich przełomowego znaczenia, choćby pod postacią świąt chrześcijańskich, takich jak Gody (Boże Narodzenie 25 XII), Kupała (Jana Chrzciciela 24 VI), AA Michała (29 IX) czy Wielkanoc (i Pasja, ongiś często stałe: 25/7 III) lub Marzanna (21 III, choć zdarzają się podobne święta i w innych okolicznych terminach; nb.- imię Marza oznacza… Maryję!), oznaczających przesilenie zimowe i letnie oraz jesienną i wiosenną równonoc (pewne przesunięcie dat wynika z faktu, że dawni ludzie nie mieli specjalistycznych przyrządów, a na niebie wyglądało to tak a nie inaczej na oko). Ważne jest to, co dzieje się w życiu (w naturze) oraz dostrzeżenie tego (w kulturze), a nie zamknięcie żywego doświadczenia w ramach martwych nazw, obrzędów, instytucji (stawiając literę nad duchem dawne pogaństwo uległo w Rzymie chrześcijaństwu, a Kościół dziś z tej samej przyczyny czuje się zagrożony przez sekty, czy masmedia, a nawet Owsiaka, który odbiera mu monopol na miłosierdzie i ,,szerzy przy okazji kulturę śmierci”).
Dla mnie ważniejszy, a zupełnie dziś zaniedbany, jest cykl życia ludzkiego. Jako świadomy postmodernista nazwałem to-to imieniem PIWO (skrót od: prostaczek — inteligent — wariat — oświecony), łącząc z ikonami Dziewicy z Dzieciątkiem (matka; dewa – id u Junga), św. Jerzego walczącego ze smokiem lub zstępującego do Piekieł Zbawiciela – Logosa (syn; isa – ego), węża Jahwe w Raju (ojciec; b@ga – superEgo) i wreszcie wolnego Ducha Świętego – Sofii (córka; pan – JAźń), jednak równie dobrze mógłbym to nazwać Myszką Miki Wotana (ksywa ministra propagandy Goebelsa!), co by było pewnie bardziej na topie. Mit, motorem czynu, życia będący, możemy tworzyć bowiem dowolnie. Ważne jest tylko czy coś ,,robi” czy nie – i nawet msza św. może być w tej sytuacji doświadczeniem mniej religijnym niż mecz piłkarski, koncert, sex czy dragi. To doświadczenie przekroczenia naszej małości się liczy, a nie kapłani, pisma św., dogmaty i ,,właściwe” imiona. Nie w tym bowiem rzecz, istota tkwi w nas i wymaga rozpoznania i wsparcia, kultywowania…   Oto bowiem dziecko (jak ludzie prości) oczekuje opieki i swój stosunek do świata zamyka w wierze dorosłym (tym, co wiedzą lepiej), kiedy jednak dorasta a zaufanie zostaje nadużyte – młody człowiek (jak grupy awansujące w społeczeństwie) zaczyna się buntować, poszukiwać, doświadczać świata samemu, a kiedy znajdzie już jako dorosły własne miejsce w świecie — ustanawia własne prawa, sądząc iż mają one wymiar absolutny… dopóki nie przyjdą nowi aspiranci do prawdy. I tu często następuje zablokowanie, człowiek (jak grupy rządzące) nie godzi się ze względnością swoich prawd, z przemijaniem, z nadchodzącą śmiercią… Nieliczni potrafią dostrzec na starość (jak święci) względność tego świata (bogów, a nie pana!) i doświadczyć zbawienia, oświecenia, zjednoczenia z absolutem (panem)… W dawnych społeczeństwach było to prostsze, inicjowano bowiem publicznie do kolejnych grup wiekowych (wojowników, gospodarzy, mędrców), a każdy w swoim życiu przechodził przez wszystkie fazy PIWO, potem jednak stały się one kastami czy też klasami społecznymi i można było być np. ,,mędrcem” od (i z tytułu) samego urodzenia, a duch został wyparty przez literę!* Jednocześnie zagubiono owe etapy, a zwłaszcza inicjacje do nich w życiu jednostki i dziś często można spotkać podtatusiałych młodzieńców, wiecznie niedojrzałych dorosłych itp. Jeżeli pogaństwo (religia w ogóle) ma mieć sens, musi być filozofią życia, filozofią naszego miejsca w świecie, wzmocnieniem tego, co tkwi w naturze (wewnętrznej i zewnętrznej), a nie kolejnym martwym spektaklem i źródłem utrzymania dla kolejnych jego aktorów — inaczej będzie nie doświadczeniem duchowym a nowym wcieleniem show-biznesu z Myszką Miki Wotana w roli głównej!

volchv JAny

* Doszło nawet do tego, że zaczęły zwalczać się odłamy chrześcijaństwa, które w mniej totalitarnym świecie byłyby tylko stopniami wtajemniczenia tej samej nauki (katolicyzm dla prostaczków, protestantyzm dla poszukujących, prawosławie dla fanów formułek ikonostasu czy Bracia (dla) Wolnego Ducha), jak to było ze ,,słuchaczami”, ,,wierzącymi” i ,,doskonałymi” u dualistów chrześcijańskich. Sprzeczności są bowiem pozorne i odpowiadają rożnym formom poznania (wiara, zmysły, rozum, intuicja), rożnym etapom życia jednostki i rozwoju społeczności.

aMen+

Jany

W kwestii lewicy i prawicy

8 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie

Narobiło się ostatnio wiele nieporozumień i pojęcia nie służą już często opisowi rzeczywistości, lecz nazywaniu pewnych faktów przypisanym im imieniem, choćby dawno już nieaktualnym.
Nazwijmy więc rzeczy po imieniu… Ponoć w języku chińskim nie ma takich stałych nazw jak u nas, opisuje on dynamicznie zmieniającą się rzeczywistość, a nie pewne idealne stany, np. nikt na przyjęciu nie powie – jestem LEKARZEM, skoro akurat nikogo nie leczy, a bawi się, więc jest ZABAWOWICZEM (ba, ktoś kto czyta książkę nie ,,jest czytaczem książki”, on ,,książkuje”). Tymczasem w Europie pojęcia na stałe przypisuje się do pewnych zjawisk i używa nawet wówczas, gdy już straciły aktualność (np. pojęcie awangardy związano z dawno minionym kierunkiem w sztuce, po którym było już parę bardziej… awangardowych; ostatnio z kolei pewna osoba upierała się, że graffiti to nie ­ stare jak świat – malowanie po ścianach, lecz pewna ideologia pewnej subkultury importowanej do nas jakiś czas temu z USA).
Tak samo stało się z pojęciami prawicy i lewicy; kiedyś oznaczały one członków francuskiego zgromadzenia narodowego, zależnie od tego, po której stronie sali siedzieli. Ci z lewej występowali w obronie ludu, ci z prawej w obronie elit, zwykło się więc potem fanów burżuazji zwać prawicą, a socjałów — lewicą. Lecz oto minęło nieco czasu, historia wykonała parę wolt i dziś w Polsce ,,lewica” to ci, co bronią czerwonej burżuazji, uwłaszczonej nomenklatury partyjnej, ludzi władzy, a ,,prawica” głosi się obrońcą narodu, robotników Stoczni Gdańskiej i serwuje programy interwencjonizmu, dzięki którym w oczach ortodoksów z UPR — Akcja Wyborcza „S” jest bardziej ,,socjalistyczna” niż Sojusz Lewicy Demokratycznej (broniący ,,wolnego rynku”, czyli sojuszu kapitału i rządu).
By to odkręcić proponuję jasną definicję (umożliwiającą korekty: komuniści po zdobyciu władzy przestali być tym, czym byli wcześniej; dzisiejszy prawicowiec jutro może być lewakiem, nie ma raz na wieki danego imienia!). Otóż LEWICA to ludzie, którzy proponują by władza kontrolowała kwestie społeczno-ekonomiczne a odpuściła sobie wartości (bóg, honor, ojczyzna),natomiast PRAWICA gotowa jest kupić wolny rynek, natomiast w kwestii wartości pozostaje zasadnicza, nie ma zmiłuj… Jeśli ktoś jest za kontrolą państwa tak w kwestiach socjalnych, jak i w sferze wartości – jest TOTALITARYSTĄ, jeśli jest przeciwko kontroli w obu tych sprawach – jest ANARCHISTĄ. Wszelkie inne sytuacje są pośrednie między tymi wyżej wymienionymi (np. liberalizm XIX-wieczny miał bardziej umiarkowany stosunek do wartości niż XX-wieczny konserwatyzm) i sytuują się w pobliżu CENTRUM. Sytuacja może się zmieniać, dawni antykomuniści z KPN i ROP mają dziś socjalne odchyły godne idei swych przeciwników, a że nie rezygnują z narzucania WC (wartości chrześcijańskich) przy pomocy prawa – są dla mnie totalitarystami, podczas gdy SLD będąc za (mniejszą niż za komuny, ale jednak) ingerencją w gospodarkę i względną neutralnością państwa w sferze wartości słusznie zasługuje na miano socjaldemokracji (na Zachodzie wszystkie główne partie polityczne mieszczą się w pobliżu owego centrum – umiarkowanej ingerencji połączonej z umiarkowaną swobodą – i tylko większy akcent w którąś ze stron czyni je socjaldemokracjami czy liberałami…).
Na zakończenie słowo o obsesji UPR-owskiej, czyli chęci przypisania Hitlera ,,lewicy” (bo niby narodowy s o c j a l i s t a). Dla mnie faszyzm to forma totalitaryzmu, czyli władzy całościowej, lewicowo – prawicowej: ze względu na socjalizm Hitler itp. był ,,lewicowcem”, lecz że był to socjalizm n a r o d o w y – i ,,prawicowcem”. Podział na 4 a nie 2 skrajności (totalitaryzm – prawica i lewica – anarchizm) wydaje mi się bardziej trafny, zaś inne używanie wyżej wymienionych pojęć uważam za chęć zdyskontowania związanych z nimi emocji politycznych a nie adekwatny opis faktów.

A(daś)MEN

PS. AW$LD !

Jany

Elita

8 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie

Swego czasu panowało w naszym kraju przekonanie, że inteligencja jest elitą narodu (czy też – w zależności od orientacji – społeczeństwa), a studencji byli owej inteligencji najbardziej masową reprezentacją. I jakby na to nie patrzeć – przez ostatnie sto lat była to warstwa decydująca o obliczu kultury polskiej, silnie wpływająca na politykę (już choćby przez fakt iż to z jej szeregów przede wszystkim wywodzili się urzędnicy i politycy).
Zaczęło się to pod koniec I Rzeczypospolitej, gdy wraz z oświeceniem zaczęła się rozrastać warstwa inteligencji, tak wolnych zawodów (lekarzy, adwokatów, pisarzy etc.), jak i urzędników (choć to drugie stało się masowe dopiero po rozbiorach Polski przez jej zbiurokratyzowanych sąsiadów). Warstwą rządzącą (i dominującą w kulturze) w okresie I Rzeczypospolitej była szlachta, jednak represje po kolejnych powstaniach, a zwłaszcza uwłaszczenie chłopów pozbawiło ją dochodów z majątków, a więc i pozycji społecznej na ogół. Jednocześnie rozwój zbiurokratyzowanych państw wymagał coraz większej rzeszy czynowników (w Rosji wszyscy, artystów nie wyłączając, byli w służbie państwa, podzieleni wg hierarchi na stopnie, owe „czyny”), zaś przemysł obok rąk do pracy potrzebował inżynierów, badaczy, etc., a że w naszej części Europy państwo i za caratu białego, i za czerwonego rozwijało się bardziej niż gospodarka (zaś w komuniźmie to urzędnicy kierowali przemysłem, kulturą itd.), to inteligencja a nie burżuazja stała się klasą dominującą w społeczeństwach naszego regjonu (rzecz na Zachodzie w tej skali nie znana, ba – tam nawet pojęcia „inteligencji” jako grupy społecznej nie ma, podczas gdy w Polsce, a wkrótce potem w Rosji pojawiło się już w latach 1840-tych). Inteligencja wygrała nie tylko bój o rząd dusz, ale i (zrazu w Rosji, potem całej wschodniej Europie) zdobyła władzę (wszak partie komunistyczne zrzeszały raczej sfrustrowanych inteligentów, potem zaś tzw. nomenklatórę, a nie wieszanych na sztandarach proletariuszy). I było im dobrze jak w ziemskim raju, pisarzy wydawano w nakładach, o których na Zachodzie nie mogliby nawet marzyć, artyści mieli zapewnioną administracyjnie publikę etc. (zresztą, może w czasach, gdy inteligencji było jak psów, nie trzeba było aż tak się wysilać, by znaleźć kogoś o zainteresowaniach choć trochę wyższych niż MTV, Coca – cola czy Radio Maryja). Jednak niepodatna na dekrety, socrealizm itp. gospodarka załamała się a z nią w przeszłość zaczął odchodzić i cały system (do czego w mniejszym stopniu przyczyniła się też kontestacja części elit, której przestała odpowiadać rola nadwornego błazna, bo sama chciała rządzić lub miała dość wydawania jednej książki i dwóch kolegów, więc poparła protesty robotnicze).
Wraz z kryzysem systemu inteligencja przestała być „przodującą siłą”, czego najlepszym przykładem były wybory prezydenckie w roku 1990, gdzie kandydat tej grupy (T. Mazowiecki) przegrał nie tylko z odwiecznym ich rywalem (narodowo – katolickim L.Wałęsą), ale i czarodziejem z telewizora (znak czasów !) – Stanem Tymińskim. I może nie byłoby się czym martwić, gdyby nie fakt, iż społeczeństwo pozbawione dotychczasowych „przewodników” uległo zupełnej dezorientacji i nie wie teraz, co jest grane. To dlatego mimo swobód demokratycznych, braku represji itp. biernie godzimy się na to, by nas okradano, nie protestujemy przeciwko pogarszaniu się warunków życia… W tej sytuacji nie dziwi tzw. bierność mas – jeśli nie wiadomo z kim i o co walczyć, trudno oczekiwać, że ludzie coś zrobią, że porzucą swą prywatę, codzienną pogoń za paroma groszami i zaczną działać dla sprawy. To nie społeczeństwo się pogubiło (zajęcie się sobą w sytuacji, gdy wspólnie nie możemy nic zrobić to zdrowa reakcja), to tzw. elicie brak pomysłu na Polskę, więc część pcha się do koryta, byle wyszarpnąć coś dla siebie, a inni uciekają od życia, od wolności, zdecydowania, myślenia…
Nie jest to sytuacja nowa, podobnie było po upadku powstania styczniowego i Polski szlacheckiej. Wówczas również prywata wzięła górę i ludzie poczuli się zagubieni, zdezorientowani, lecz po pewnym czasie przyszło nowe pokolenie, spojrzało na rzeczywistość w nowy sposób i wskazało nowe cele, nowe drogi do odbudowy kraju, a i poprawy sytuacji poszczególnego człowieka (bo kosztem ogółu wybić mogą się tylko niektórzy i mała jest szansa na to, że tobie właśnie się to uda. Ogółowi pozostaje współpraca w celu wspólnej poprawy losu). Pisał o tym w „Rodowodach niepokornych” B. Cywiński. W podobnej sytuacji znajdujemy się dzisiaj, nie ma się co łudzić, ani weterani „Solidarności”, spieszący na Jasną Górę, ani czerwona burżuazja nie mogą nam niczego ofiarować (jeśli pominąć to, co mogą ukraść sobie prywatnie). Publicznie żyją bowiem jedni i drudzy w świecie, który już nie istnieje, w świecie walk anty -i- komuny ! Ludzie z braku czegoś lepszego kupują ten kit przy wyborach, jedni na złość komunie głosują na „Solidarność” itp., inni na złość klerowi na SLD, ale wyniki wyborów i zmiany rządów nie mają większego wpływu na to, co robi władza (od 1987 ciągle realizująca ten sam program „reformy gospodarczej” czyli tworzenia systemu państwowo-mafijnego, bez względu na to czy rządzą liberałowie z UW i KLD, nomenklatura SLD i PSL, „olszewicy” czy Wałęsa). Nowe spojrzenie i nową wizję jutra może znowu zaproponować tylko młodzież, dla której np. środowisko nie jest ani lewicowe, ani prawicowe lecz zatrute! To wy, jeśli oderwiecie się od (M)TV, picia, kucia, nudy i bezsensu życia (czy „naszej balangi, która nie ma końca”, a która pomimo pdkręcania dragami, muzyką itp. jest tylko inną formą apatii i ucieczką od życia), możecie określić kształt trzeciej (po szlacheckiej – ok. 1543 do 1863 – i inteligenckiej – do ok.1989) Polski, a jest to rzecz ważna: weterani anty-i-komuny nie pożyją zbyt długo, wy – owszem, a od tego co zrobicie dziś – zależeć będzie wasze (!) jutro, gdy już nie będzie można liczyć na pomoc rodziców, i gdy samemu trzeba będzie zapłacić za swą postawę rachunek… Bez przemyślenia przez was tych spraw, bez nowej wizji Polski – społeczeństwo pozostanie bierne a życie bez sensu i perspektyw.

JAny

Jany

Mitozofia sarmacka

8 sierpnia, 2013 w Jany

Bo piękno na to jest, by zachwycało

Do pracy – praca, by się zmartwychwstało

Wstęp o tytule i zasadach pracy

Kiedy myślałem nad tytułem tego utworu, długo nie wiedziałem jak go zakończyć; miało więc być -słowiańska, -(staro)polska, -sarmacka, a wreszcie moja- (w każdym wypadku kryło się jednak jakieś ograniczenie, bo nie ma to dotyczyć w sposób wyczerpujący wszystkich Słowian, choć od nich zaczyna się nasza droga, ani całej polskości, bo jej część „niemiecka”, polako-katolicka, łacińska i antysłowiańska jest mi obca, choć i w niej były nurty bliskie mojej wizji polskości, ba – zrazu to one [od Kadłubka po koncyliaryzm i Orzechowskiego] stanowiły jedyny ideologiczny przejaw tego zjawiska utrwalony w piśmie, gdyż nurt „lechicki” wobec nierozwinięcia się kultury wysokiej u przedchrześcijańskich Słowian i zniszczenia kościoła słowiańskiego zaistniał głównie w praktyce, stając się nieraz duchem obcej litery). Zdecydowałem się na określenie -sarmacka, gdyż dla mnie sarmatyzm był właśnie polską odmianą słowianofilstwa i to wówczas, gdy był na topie, owa postawa najsilniej doszła do głosu, wydając najciekawsze owoce w praktyce społecznej (a do tego nawet oficjalna i prokatolicka nauka zaczęła ostatnio wyraźnie odróżniać go od kontrreformacji). Pragnę w tym miejscu podkreślić ów wymiar „doczesny”, gdyż jest on arcypolski (całkiem skuteczne dążenia do urzeczywistnienia utopii przy jednoczesnej przewadze życia nad wszelkimi teoriami), a do tego była to jedyna na taką skalę alternatywa w historii (dla Europy i jej amerykańskiego potomstwa nie jest nią Rosja, czy szerzej – Azja, gdyż nie są one niczym innym niż zacofanymi etapami jej własnej linii rozwojowej, polegającej na tworzeniu rzeczywistości odgórnie, gdy tymczasem Rzeczpospolita [więcej niż] Obojga Narodów była budowana wedle odmiennego wzoru, w znacznym stopniu oddolnie, przez społeczeństwo, i nie rządem stała, tworząc w ten sposób odmienny typ kultury). Znacznie mniej problemów sprawiła mi pierwsza część tytułu, choć słówko to być może niewiele komuś mówi. Mit- rozumiem jako motor dziejów, nie musi on być prawdziwy, ma za to nakręcać ludzi do działania, żeby im się chciało chcieć (owoce tego działania mogą być przy tym całkiem do niego nieadekwatne; Kolumb np. wierzył w odkrycie drogi do Indii, gdzie miały być bajeczne bogactwa i ziemski raj, dotarł zaś do Ameryki, o czym zresztą nigdy się nie dowiedział, lecz bez wiary w indyjski raj nigdy być może nie wyruszyłby w drogę); -zofia zaś (a nie -logia) dlatego, że idzie mi o ducha naszego, a nie o literę, o szukanie inspiracji do własnego odczytywania -często cudzych- wizji (i) świata, co było także arcypolskie, a nie o wygrzebywanie z przeszłości zwłok martwej już i nieadekwatnej ideologii i kurczowe trzymanie się tego, co było a nie jest…

Tyle tytułem wstępu o tytule. Czas powiedzieć jeszcze coś o samym utworze: otóż sądzę, iż mit można nie tylko kultywować, lecz również tworzyć i to świadomie. Tak postępowali wszyscy, dla których był on żywym duchem dziejów a nie martwą literą religii. Nie będę więc ograniczał się do pisania jak było, ale i jak być mogło, jak mi by się podobało. Obok rzeczy pewnych i oczywistych znajdzie się miejsce dla hipotez, jawnych zmyśleń i dowcipów. Zamiast ściemniać jak inni, z góry wyjaśniam, iż wiedząc jak jest na prawdę, jednych rzeczy domyślając się a drugich będąc pewnym, inne sobie stworzyłem dla zabawy, choć przy obecnym stopniu niewiedzy w tej materii trudno byłoby mi dowieść nieprawdy; zresztą nie o fakty tutaj chodzi, a o naszą względem świata postawę, o mit który nas nakręca, choć i tak najważniejsze jest życie (idea zaś powinna mu pomagać, przydawać sensu -z całą świadomością, że to tylko gra- a nie pouczać, co robić; życie wie to samo, a mądrość mamy na to, żeby wiedzieć czego nie robić [wbrew naturze rzeczy] aMen+).

Bibliografii nie daję żadnej, chyba że mi się coś niechcący w tekście wyrwie, bo raz, że niewiele dobrych rzeczy na ten temat można znaleźć, a dwa, że wartość może mieć to tylko wówczas, gdy dojdziesz do wszystkiego sam. Kiedy zaczynałem badać te sprawy, wkurzało mnie, gdy czytając Gombrowicza, Miłosza czy kogoś tam jeszcze, znajdowałem rzeczy dla mnie interesujące, lecz zasygnalizowane tylko jednym zdaniem, jednym akapitem, a potem nie mogłem znaleźć rozwinięcia ich w podręcznikach, przyczyny ich sądu w źródłach, choć dotarłem do niemal wszystkich mi dostępnych. Studiując dalej i niewiele poszerzając bazę źródłową, z czasem zacząłem dzięki otwieraniu się umysłu na powiązania strukturalne i -rzecz niebagatelna- dzięki doświadczeniu praktycznego działania, udziałowi w historii (a ten wymiar w naszej mitozofii jest najważniejszy i z reguły przebija wszelką metafizykę), widzieć rzeczy, których nigdzie przeczytać nie można. Widzieć ducha nie literę właśnie!