by admin

[z prasy] Do dziś wspominam te czasy z rozrzewnieniem.

9 sierpnia, 2013 w Inne, Stare LaBestie by admin

[…]

-Można także odnaleźć pana w „Leksykonie wynalazków XX wieku” jako wynalazcę jednorazowych maszynek do golenia. Czy mógłby powiedzieć pan coś więcej o tym? Jakie były przyczyny tak zawrotnej popularności owych „jednorazówek”?
-Wbrew pozorom nie chodziło tu o wygodę, a przynajmniej nie o taką z jaką można byłoby ją obecnie kojarzyć, czyli o szybkość i łatwość golenia. Czy wie pani na ile oszacowały włoskie instytuty prowadzące w końcu lat 50-tych badania statystyczne, liczbę mężczyzn dokonujących lub próbujących dokonać samobójstwa za pomocą brzytwy podczas codziennego, porannego golenia? Na około 14 tys. każdego roku i to w samych Włoszech. Konieczność skupienia wzroku na własnym obliczu na czas kilku minut kosztował życie średnio 6700 osób rocznie, tylko ze względu na to, że miały w ręku niebezpieczny przedmiot jakim jest brzytwa…

-Nie za bardzo pana rozumiem…
-Bo nie jest pani mężczyzną… Jest to zresztą bardzo proste. To o czym mówię wiąże się ściśle z kondycją współczesnego człowieka. Rzeczywistość, w której żyje, której prawa respektować musi jest odmienna od tego co ma zakodowane w głowie…

-A co z myciem zębów, czy pana zdaniem elektryczne szczoteczki nie zdobyły popularności ze względu na domniemane przez pana samobójcze ciągotki szczotkujących przed łazienkowymi lusterkami?
-Niech pani ze mnie nie żartuje. Odbicie lustrzane na prawdę skłania do autorefleksji. Ludzie wciąż wyznają wartości powiedzmy na poły rustykalne. Honor, wolność czy godność, nie oszukujmy się, nie znajdują miejsca w dzisiejszej rzeczywistości, w której granice między człowiekiem a automatem produkcyjnym czy też próbówką pełną hormonów przestają być wystarczająco ostre. Człowiek przed lustrem, w swoim mniemaniu „ubabrany w błocie”, stawia sobie w tym momencie różne pytania, często też takie, których nie powinien zadawać, a potem czasami stawia sprawę na ostrzu… brzytwy. Po jakimś czasie, tak jak wszystko, nawet te wewnętrzne rozterki stają się coraz mniej zrozumiałymi sloganami – kompletnymi banałami. Wystarczy tylko przetrwać trudny początek… a z maszynką jednorazową jest to znacznie prawdopodobniejsze – wszystko skończy się co najwyżej na paru powierzchownych skaleczeniach.

-Sądzi pan, że dla przykładu mój mąż, albo też syn golą się „jednorazówką”, a nie brzytwą dlatego, żeby uchronić się przed wyrzutami sumienia, frustracją, czy czymś takim, a nie dlatego że dostali ode mnie pod choinkę komplet Gillette’a i jest im tak wygodnie?

-Nie wiem jak pani mąż, jeśli jednak chodzi o młode pokolenie, do którego, jak sądzę, zalicza się pani syn to faktycznie ma pani rację. Jako nauczyciel akademicki, stykam się z nimi nieustannie i muszę przyznać, że wszelkie dylematy, o których wspomniałem są im raczej obce. W grę wchodzi tu oczywiście wyłącznie wygoda… Jednak zapewniam panią, że nie zawsze tak było. Pierwsze maszynki wcale nie były zbyt wygodne. Gdy wprowadzaliśmy je na rynek mieliśmy nawet pewne kłopoty, głośno było wówczas o właściwościach rakotwórczych tworzywa sztucznego, które planowaliśmy zastosować. Ostatecznie, dzięki niemałym nakładom, a przede wszystkim dzięki zapewnieniu poprawy przerażającej statystyki otrzymaliśmy atest turyńskiego Instytutu Higieny Sanitarnej.

-Czy to tworzywo rzeczywiście było rakotwórcze?
-W chwili obecnej jest za takie uważane. Po negocjacjach z IHS zostało uznane za „aktywne i nie obojętne dla człowieka”, ostatecznie w 1965 roku zostało wycofane z użytku, my rok wcześniej zastąpiliśmy je innym, które potem niestety także musieliśmy wycofać.

-Czy nie ma pan żadnych wyrzutów sumienia, jeśli chodzi o zastosowanie tej niezbyt zdrowej technologii?
-Nie, statystyki samobójstw popełnianych przy goleniu natychmiast się poprawiły i sądzę, że więcej osób nasz produkt uchronił przed samobójstwem niż wpędził w raka.

-A czy orientuje się pan, czy ogólna liczba samobójstw wówczas także spadła?
-Nie zagłębiałem się w ten temat aż tak bardzo, ale sądzę, że tak.

-Na koniec może pan wyzna czytelnikom Naszego Pisma czym się pan sam goli?
-Już parę lat temu wycofałem się z interesu, więc nie mam zamiaru niczego reklamować. A z tego co dotychczas powiedziałem mogła pani sama wywnioskować, że golenie jest czymś bardzo intymnym, co najmniej tak jak masturbacja… nie odpowiem więc pani na to pytanie.

-Wypada mi więc tylko podziękować panu za to, że zechciał pan

by admin

Kochanie, pokaż mi swój las !

9 sierpnia, 2013 w Santiago Ebrio, Stare LaBestie by admin

Może to Jung powiedział, że nasze wyobrażenie lasu określa nasze dzieciństwo, a ono nasz charakter (?)

– Będę, pewnie, musiał przedzierać się przez chaszcze. [Cisza.] Może jakieś kolce będą mnie kaleczyć choć trochę, lub co gorzej mocno. Zapach żywicy. Słońce będzie skryte za morzem małych igiełek zielonych mieszkających szeregiem na gałązkach tak małych drzewek, że będę musiał chodzić na czworakach, może jednak tylko pochylony z pokorą. W końcu, gubiąc bez przerwy drogę w gęstwinie, trafię do jakiejś lisiej jamy, gdzie leżysz skulona ze strachu przed swym lasem lub jakimś smokiem.
Nie? Może, więc to tak będzie: Stare drzewa rozłożyste, szeroko rozstawione szumieć będą. Refleksy wśród liści i ptaszki kłapać dziobkami będą, i trawa wysoka pachnieć swymi sokami będzie. W koło maliny rosnąć będą, może i jagody tam posadzisz, zwierzęta jakieś wypuścisz, tylko proszę żadnych ludzi, choć i to zwierzęta. Oczywiście w środku tego lasu-ogrodu ty, w przeciw słonecznych okularach opalać się na leżaku będziesz, a obok mój pies leżał z wiankiem na głowie będzie. Co? Tak, masz rację, jak zwykle zapomniałem o najważniejszym – olejku do opalania.
Może stworzysz, jednak, bagna, ciemne, śmierdzące torfem, po których trzeba będzie czółnem pływać lub jasne, pachnące łąką, z małymi brzozami i kormoranami, gdzie starczą gumiaki i gdzie przeróżne zioła wyrosną, może będziesz tam przyrodę ratować, ziemię lub tak naprawdę tylko siebie…
Nareszcie, już myślałem, że zapomniałaś zasiać ten tropikalny las, cudowne zielone piekło, o którym tyle słyszałem, lecz go nie poznałem.
Dalej. Co możesz jeszcze stworzyć? Kikuty, wypalony las, cmentarz słowiańskich bogów, kwaśne deszcze i jeszcze jakiś syf, coś nad czym będziesz mogła płakać. Wiesz co? Przesadzasz. Idę stąd, już wolę nieszczęśliwą minę mego psa z wiankiem na uszach.
Teraz pokażesz mi puszcze, wszystkiego po trochu, i bagna, i mokradła, i zagajnik, i polana. Dla każdego coś miłego. O! Kamienne kręgi te z przed chrztu i te z przed ostatniej wojny. Smród i woń rzadkiego kwiatu. Cień i to boskie słońce…
Wiem, wiem, nie musisz mówić, puszcza jest najdoskonalsza, ale, przez to, tak mało inna i staje się taka nudna z czasem. Ja zawsze wiedziałem, że tak na­ prawdę kochasz tylko pustynię, tę przestrzeń ograniczoną jedynie niebem, tę nieskrępowaną swobodę pozwalającą wyciągnąć się wygodnie na piasku i umrzeć, żeby tylko, tak jeszcze, nikt nie ratował nikogo nie będąc proszonym. Ja proszę: Tylko nie zapomnij napoić wielbłądy, nie chcę mimo wszystko, by ci się coś stało. [Płacze. Nie, śmieje się.] – Ja lubię las, moją dżunglę mojego miasta, co normalnym chyba jest? Lubię też pola, przestrzeń, step i kochać się, i pisać, czasami bazgrolić, i jeździć na rowerze, i biegać w czasie wiosennej burzy, i kawę z kardamonem, i nic nie robić. Ludzie! Czego to ja nie lubię.

Santiago Ebrio
Jany by Jany

Konfrontacja czy konkurencja ?!

9 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie by Jany

Może kogoś zdziwi przeciwstawienie tych dwóch, wydawałoby się, podobnych pojęć. Jeśli jednak dokładniej im się przyjrzymy, okaże się, że obie formy rywalizacji różnią się jednak między sobą.
Konkurencja polega bowiem na zachwalaniu swego „towaru” (produktu, idei, [formy] organizacji, osoby etc.), podczas gdy konfrontacja jest skierowana nie ku nam, a przeciwko innym. Nie idzie w niej o (auto) reklamę, a o pokonanie, o zniszczenie przeciwnika, wroga… Nie próbuje się dyskutować przy tym (co byłoby formą pośrednią rywalizacji: krytyką cudzych i obroną własnych racji), nie przedstawia się najczęściej żadnych argumentów, lecz bezpardonowo atakuje się drugą stronę, odmawiając jej wszelkiej racji bytu. Wizja świata staje się czarno – biała, przy czym to „my” jesteśmy ci dobrzy, a „oni” – źli ! Metodą tą posługują się najczęściej ludzie nie ufający sobie, swej wartości, swoim racjom… oraz wszelkiej maści totalitaryści, którzy nie uznają z założenia cudzego prawa do choćby zmierzenia się z nimi, jeśli nie szansy na to, że to inni mają rację, choćby swoją, choćby część racji… Mam zresztą wrażenie, że totalitaryzm bierze się ze strachu przed wszystkim, co jest inne, nie nasze, co nam nie podlega, z czym sobie nie radzimy… Jest to koncepcja głupia, bo jeśli postawimy sprawę na ostrzu noża, jeśli rację może mieć tylko jedna ze stron, a wygra przeciwnik (co jest bardzo możliwe, wszak bez powodu byśmy się go nie bali), zostajemy pozbawieni jakiegokolwiek znaczenia, jakiejkolwiek słuszności, zepchnięci na margines, w niebyt… Zresztą nawet samo zaistnienie konfliktu, podziału na strony, pozbawia nas wpływu na całość, na resztę, na drugą stronę… Czy nie lepiej w tej sytuacji (tzn. wtedy, kiedy nie interesuje nas kompromis, lecz niewzruszone trwanie przy swoich racjach) zrezygnować z mordobicia i zaszyć się w swoim wnętrzu, w getcie swojej własnej strony w pokoju ?! I to by było na tyle. Ale jest jeszcze jedna kwestia, dotycząca tym razem nie stron sporu, lecz -nazwijmy to- klienta: otóż konfrontacja czyni go biernym, może co najwyżej wybrać „słuszną” stronę (o ile nie jest tą drugą; jeśli nią jest lub jeśli wybierać nie chce – biada mu !) i się do niej przyłączyć. Konkurencja pozwala wybierać w o wiele większym stopniu, nie tylko pomiędzy „my” i „oni”, ale wśród wielości propozycji, a nawet wówczas, gdy są tylko dwie -bez narażenia się na zarzut zdrady- pozwala czerpać to, co dobre (i -co ważne- odrzucać to, co złe) z obu stron.

aMen+
by admin

Co z tym Armageddonem, czyli słów kilka o rzekomym końcu świata

9 sierpnia, 2013 w KaMog, Stare LaBestie by admin

Od pewnego czasu na czarnym aksamicie nocy zauważyć można dziwny, jasny obiekt, różniący się nieco od wszelkich mniejszych czy większych gwiazd. Posiada on specyficzny, ciągnący się za sobą ogon. Oczywiście mam na myśli kometę Hale-Boppa. Od zarania dziejów pojawienie się tego typu gości z kosmosu budziło wśród ludzi niepokój i lęk. Czynnikiem sprzyjającym takim emocjom była zapewne rzadkość występowania podobnych ciał na niebie. Poza tym myślę, że już w starożytności duchowieństwo różnych religii wykorzystywało takie zdarzenia w celu podratowania swego upadającego interesu, wciskając tłumom, że bogowie (bóg) manifestują właśnie gniew na grzesznych niewiernych i grożą zagładą świata. Najbardziej znanym przykładem symbolu ważnych następstw jest zamieszczony w tzw. Nowym Testamencie chrześcijański mit opowiadający o komecie wskazującej drogę trzem królom wędrującym do miejsca narodzin Jezusa Chrystusa.
Także i dziś możemy zaobserwować pewne oznaki niepokoju wśród zabobonnych mas, które wynikają bezpośrednio z pojawienia się komety Hale-Boppa. Spotkałem się z opinią, że nie wróży ona nic dobrego światu zważywszy na to, że już wkrótce staniemy u progu kolejnego milenium. Słowem: wielu ludzi wyraża obawę jakoby naszą planetę czekała zagłada i powtórne zstąpienie Nazareńczyka na ziemski plan by osądzić grzesznych i nagrodzić wiernych. Wszystkich podatnych na takie sugestie chciałbym uspokoić; w trzecie tysiąclecie od narodzin Chrystusa wkroczyliśmy już kilka lat temu ! Nie wdając się w szczegóły: czas dzielony na ten przed urodzeniem Jezusa i tzw. „naszą (sic !) erę” został wprowadzony dopiero w VI w. Od czasu rzekomego przyjścia na świat Nazareńczyka minęło ok. 500 lat. Nic dziwnego zatem, że obliczający datę urodzin Dionizy Mały popełnił kilka poważnych omyłek. Jak wiemy Jezus urodził się gdy Maria i Józef podążali do Betlejem, gdzie dokonywano spisu ludności. Biorąc pod uwagę, że jeden, po przeliczeniu na daty (z którymi utożsamiają się katolicy i niestety, z konieczności, większość z nas), miał miejsce w 8 r. p.n.e. (podstawą do jego przeprowadzenia był dekret Augusta o spisaniu znanego świata), to następny musiał odbyć się w 6 roku n.e., gdyż spisywano ludność co 14 lat. Wiemy, że „inwentaryzacji” dokonano za życia Heroda, który wściekły, że pod jego nosem urodził się konkurent do tronu, kazał wymordować wszystkie niemowlęta płci męskiej. I znów jak wyżej, darując sobie wszelkie zawiłości, a mając nadzieję, że zainteresowani raczą sami poszperać w książkach, pragnę zaznaczyć, że Herod Wielki żył w latach 37- 4 p.n.e.
Zatem najbardziej prawdopodobną datą urodzin Nazareńczyka jest 7 lub 6 r. p.n.e., czyli 750 u.c. (od założenia Rzymu). Na miejscu wydaje się być także zacytowanie słów Karlheinza Deschnera: „Obie genealogie – sięgający do Abrahama rodowód [Jezusa – przyp. aut.] z ewangelii Mateusza i ten u Łukasza, sięgający aż do Adama – są całkowicie odmienne. Łukasz dolicza się 56 pokoleń od Abrahama do Jezusa, Mateusz 42. Już ojciec Józefa, dziad Jezusa, nosi u Mateusza imię „Jakub”, u Łukasza zaś „Heli”. A od Józefa do Dawida, w okresie dosyć długim, bo tysiącletnim, w tych dwóch rodowodach Jezusa powtarzają się dwa imiona ! Niepokoiło to bardzo nawet już wielu chrześcijan antycznych. Byli tacy, co prze­ ścigali się w usuwaniu komplikacji. Inni, na przykład Grzegorz z Nazjanzu, nadawali im – mową wiązaną – wymiar wręcz transcendentalny. Jeszcze inni nie cofali się przed fałszerstwami. […] Dla kopisty, który sporządził ważny rękopis D, niezgodność obu genealogii była tak ewidentna, że wpisał on do ewangelii Łukasza po prostu rodowód zawarty w ewangelii Mateusza”. Sugerowałbym także zbadanie genezy świąt Bożego Narodzenia, jest niezwykle interesująca !
Oczywiście wielu ludzi nie zdając sobie sprawy z błędów popełnionych w przeszłości ze strachem oczekuje milenium. Peter Caroll napisał: „Niestety, chrześcijaństwo nie wygasło jeszcze całkowicie i ludność będzie musiała radzić sobie ze wzrastającą falą apokaliptycznej manii w miarę jak będzie zbliżał się rok 2000. Prawdziwi chrześcijańscy fundamentaliści w Stanach Zjednoczonych mogą nawet do tego czasu być w stanie zainicjować prawdziwy Armageddon”. Być może właśnie z tego powodu każdy przełom wieków charakteryzuje się wielkim zrywem kulturalnym, naukowym i filozoficznym. Doskonale widać to na początku XX wieku, kiedy to powstawały właśnie podstawy fizyki kwantowej, a w 1904 r. za sprawą Aleistera Crowleya zapoczątkowane zostały bóle porodowe nowej ery, eonu Horusa. Dziś również można zaobserwować pewien ruch, np. w sferze filozofii, gdzie człowiek zaczyna być postrzegany jako integralna część natury, żyjąca w symbiozie z całą planetą, a zdanie sobie sprawy, że naruszenie równowagi w przyrodzie grozi prawdziwym końcem świata jest wielkim krokiem naprzód i wzrastać będzie w przeciągu kilku najbliższych lat w relatywnie szybkim tempie. Także na polu muzycznym uaktywnia się prawdziwie dekadencka twórczość inspirowana apokalipsą i groźbą zagłady, co znakomicie oddają dźwięki i teksty takich grup jak Current 93, Sol Invictus czy Death In June. Sądzę, że egzystencjonalne wpływy przybierać będą na sile im bliżej będziemy roku 2000.
Cóż, możemy stanąć sobie z boku tego wszystkiego, obserwować kaznodziejów grożących bliskim Armageddonem, modlących się do komety Hale-Boppa, sycić się muzyką nawiedzonych bardów przerażonych widokiem potwornego losu czekającego ludzkość, oczekiwać na kolejny zryw w nauce czy myśli teozoficznej i czerpać z tego inspiracje do własnej twórczości i przemyśleń o tym kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i że tak naprawdę wszystkim kieruje ślepy przypadek. I kiedy już zajmiemy wygodne miejsce, z którego będziemy spoglądać na owych dzieciaków i szaleńców, kiedy udzieli się nam jakaś cząstka ich wizji eschatonu i napiszemy neoromantyczny wiersz o przemijaniu, a potem roześmiejemy się z ich głupoty i otrzęsiemy z rozrzewnienia, wtedy przypomnimy sobie słowa Gary Zuhara: „…nie ma czegoś takiego jak obiektywizm. Nie możemy wyeliminować siebie z całego schematu. Jesteśmy częścią natury i studiując naturę nie możemy przejść obok faktu, że to natura studiuje samą siebie.”

Ka.’.Mog
Jany by Jany

$w. (?) Wojciech jako pretekst do paru uwag

9 sierpnia, 2013 w Jany, Stare LaBestie by Jany

Praga

W roku 983 Wojciech (Adalbert) Sławnikowic został biskupem praskim, lecz nie dane mu było zbyt długo władać diecezją (parę lat z przewagą przerw, choć formalnie do końca pozostał na stołku biskupim). Nie lubiły go, co nie dziwi, jego na ogół jeszcze pogańskie owieczki, co dziwniejsze – nie lubił i książe pan, a nawet jego własny kler. Ponoć miał wredny charakter, za co strofowali go przełożeni z papieżem na czele; był nie tylko fanatykiem, co wówczas wśród kleru zachodniego było normą, ale ponoć i człowiekiem pragnącym męczeństwa. Co ma robić ktoś, kto serio bierze jakieś wyższe idee, do których jego otoczenie nie dorasta ? Narzucać je siłą, zrezygnować, beznadziejnie cierpliwie nawoływać do wielkości ? A co z kimś takim robić ma jego społeczność ? Tolerować jako wariata, przegnać jak Czesi Wojciecha, czy też stworzyć jakiś wentyl bezpieczeństwa, by owi „nadludzie” nie tylko nie niszczyli sfrustrowawszy się „zepsutego” systemu, społeczności etc., lecz mu swą wielkością służyli. W średniowieczu rolę taką grały klasztory; dziś tego brak, co rodzi chore ambicje polityków, bandytyzm, terror… (Wojciechowi klasztor -nawiasem mówiąc- nie wystarczył na długo; odbył też dwie pielgrzymki na Wschód i Zachód, a wracając z drugiej – przyjął propozycję misji do Prusów).


Kraków

W drodze do Gniezna, jak pisze jedna z ruskich kronik, Wojciech rozbił biskupstwo staro – cerkiewno – słowiańskie, wygnał biskupów i poniszczył księgi. Być może idzie o biskupów Prohora i Prokulfa, którzy figurują w wykazie biskupów krakowskich przed pierwszym oficjalnym biskupem łacińskim. Chrześcijaństwo znane było na naszych ziemiach na niemal wiek przed „chrztem Polski” w 966 r., lecz był to obrządek posługujący się językiem miejscowym, nie łaciną i greką, i choć do 1054 Kościół był formalnie jeden – oba oficjalne nurty (katolicyzm i prawosławie późniejsze) zwalczały go tak samo, jak parę wieków wcześniej obrządek (kościół) iro-szkocki. Oba szykanowane nurty charakteryzowały się większym zrozumieniem dla nawracanych kultur, m. in. przez stosowanie miejscowego języka i włączanie miejscowych zwyczajów w schrystianizowanej wersji do oficjalnego kultu, stąd ich lepsze rezultaty w dziele misji, jednak ich samodzielność polityczna (nie stało za nimi żadne z dwu cesarstw) nie dawała im szans na przetrwanie, podobnie jak pogaństwu. I dla cesarzy, i dla papieża ważniejsze było formalne podporządkowanie kolejnych ludów i płynące stąd dochody niż żmudna, lecz rzeczywista praca misyjna. Dla Słowian oznaczało to rozbicie pomiędzy dwa -z czasem coraz bardziej sobie wrogie- kręgi kulturowe, niewolę turko-tatarską i jej owoc, własny despotyzm na wschodzie, i marginalizację połączoną z zagrożeniem niemczyzną na zachodzie. Do dziś trudno nam się odnaleźć w Europie, gonimy ją więc (z dwojga złego wolę – w diabły).


Gdańsk

U nas w domu Wojciech zasłynął właśnie masowym chrztem o nikłej wartości i wycięciem świętego dębu, co dziś przedstawia się jako zasługę a nawet publicznie świętuje (jednocześnie protestując, gdy równie obca w swej genezie jak „nasz” biskup komuna niszczy „naszą” świętą krowę, Stocznię Gdańską). Ciekawe, że środowiska narodowo – katolickie tak ochoczo piętnujące obcość komuny czy Ameryki, nie dostrzegają obcości katolicyzmu właśnie. Dla mnie przez ostatnie X wieków działał on na szkodę nie tylko kultury polskiej, ale i ogólnoludzkiej w Polsce, hamując rozwój, niszcząc otwartość, szerząc nietolerancję etc. Wszystko to wywodzi się z genezy jego obecności u nas; nie wyrósł on oddolnie z poszukiwań duchowych ludzi, lecz został im odgórnie narzucony (Chrobry, patron bp. Wojciecha, wybijał zęby za łamanie postu i obcinał genitalia za złe prowadzenie się; efektem było wielkie powstanie w 1037 i kompletna ruina Wielkopolski, kolebki Piastów; skradziono wówczas m. in. relikwie wojciechowe z Gniezna).


Święty Gaj

Kiedy bp. Wojciech przybył do Truso z taką, w gruncie rzeczy polityczną misją, pogańscy Prusowie uznali to za zagrożenie dla ich praw i zwyczajów (nie religii! Poganie nie byli fanatykami, a Wojciech nie zginął za wiarę), i wygnali go, grożąc śmiercią w razie powrotu. Kiedy więc ponownie przekroczył nocą granicę w rejonie Cholina (dziś jest tu wieś Święty Gaj), wyrok wiecu w Truso wykonano, odcinając głowę i nabijając na pal, co było wyrazem hańby u pogan. Prusowie -inaczej niż uzależnieni od Chrobrego Pomorzanie- nie musieli czekać do powstania, by wyrazić swój stosunek do obcej (!) religii, za którą stała nie ewangeliczna etyka a naga siła. Przekonali się o tym ich potomkowie, którzy za wierność swym zwyczajom i niechęć do politycznej uległości zapłacili holocaustem z rąk rycerskich zakonników Panny Marii, „krzyżoków”. Dziś na szczęście (na razie ?) Kościół nie ma wsparcia ze strony państwa w swej misji „nowej ewangelizacji”…


Gniezno

W roku 1000 zjechali się do stolicy Polski protektorzy Wojciecha, Otto III i Bolesław Chrobry, by na grobie męczennika tworzyć podwaliny zjednoczonej Europy. Przeginam celowo, tak się bowiem składa, że dziś próbuje się Wojciecha wykreować na patrona owej idei. Ile była ona warta wówczas pokazał już następca Ottona, Henryk. W imię egoistycznych interesów Niemiec zapomniał o uniwersalistycznych ideach (choćby w tym stopniu, w jakim -koślawo, ale jednak- realizowali je Frankowie, włączając Germanów do spadku po Rzymie); Słowiańszczyzna nie miała się stać czwartą obok Romy, Galii i Germanii częścią Europy, lecz terenem ekspansji dla niemieckiego „parcia na Wschód”. Czy dzisiejsza zjednoczona Europa będzie lepsza, bo zamiast kija zastosuje marchewkę, skoro i tak będziemy musieli podporządkować się jej interesom gospodarczym, ideom i przepisom (normującym nawet wymiar ogórka do zagrychy – koszmar) ? Czy to ma być naszym celem…? I czy alternatywą jest (gospodarcze) unicestwienie (lub zależność od Rosji, jak to się dzieje z Białorusią); czy trzeciej drogi nie ma ?

JAny
by admin

SZEPTEM I NA GŁOS

9 sierpnia, 2013 w Santiago Ebrio, Stare LaBestie by admin

Obserwowanie i określanie ludzkich typów jest najwyższą formą ludzkiej rozrywki.
– Dostojewski
Mówimy szeptem, by mówić cicho, ale nie mówimy cicho po to by słyszała nas ta wybrana osoba, lecz słuchali nas wszyscy. Zniżając głos do szeptu prowokujemy u innych naturalny (?) odruch nasłuchiwania. Sama zmiana sposobu mówienia wraz z nowym sposobem ustawienia ciała – zbliżenie się do siebie dwóch postaci, pochylone sylwetki, a przede wszystkim ich wzrok nieruchomy, skoncentrowany, utkwiony na dalszym planie (dwóch czy nawet dwoje nie jest w stanie zbyt długo patrzeć sobie w oczy nawet z dalszej odległości, na krótszym dystansie prowadzi to do napięcia i zepchnięcia tematu wyciszonej konwersacji na dalszy plan), stanowi sygnał dla otoczenia, że tych dwoje porusza ważny temat, że potencjalnie może stanowić to zagrożenie dla naszego statusu w grupie, może nawet fizyczne niebezpieczeństwo. Każdy uważny obserwator własnego zachowania i sposobu działania swoich bliźnich (?) zauważył chyba, że gdy tylko pojawi się w polu jego słuchu lub widzenia taka para lub grupa, natychmiast podświadomie próbuje wychwycić urywki zdań. Poszczególne słowa są natychmiast analizowane, od razu zostaje do nich dobudowana odpowiednia „interpretacja”, przestajemy uczestniczyć w dotychczasowej rozmowie, staje się ona powoli sztucznie podtrzymywaną, absurdalną wymianą zdań mającą na celu tylko maskowanie naszego zainteresowania szeptem.
Całe, powoli narastające napięcie znika, kiedy spiskowcy wybuchają śmiechem, natychmiast ożywiają się rozmowy, dostawszy zastrzyk uwagi rozmówców próbujących w ten sposób ukryć wstyd i zażenowanie swoim niekulturalnym zachowaniem. Głos, powrót tego naturalnego drgania strun głosowych, na początku trochę zbyt dużego, ale rozładowującego napięcie śmiechu związanego z dotychczasową konspiracją. Świadomy śmiech, rozbawienie najnowszym kawałem o blondynkach mija błyskawicznie, lecz podświadomość tarza się jeszcze długo nie mogąc wyjść z rozbawienia łatwością z jaką zburzyliśmy spokój naszych bliźnich. Mówimy na głos, by mówić głośno, ale nie mówimy głośno po to by słuchali nas wszyscy, lecz słyszała nas tylko wybrana osoba, bo „normalne” brzęczenie strun głosowych, „naturalna” postawa rozmówców powoli sączących płyny ze swych szklaneczek nikogo nie dziwi, nikogo nie niepokoi. A wszystko kończy się i tak w końcu
K R Z Y K I E M.

Santiago Ebrio
by admin

[z prasy] Najprzyjemniej wspominam chwile, w których mnie nie było

9 sierpnia, 2013 w Inne, Stare LaBestie by admin

Mieszkająca samotnie w Gdańsku-Wrzeszczu 78-letnia Genowefa K.
podczas napadu rabunkowego próbowała uciec przez okno przed
dwoma niepełnoletnimi napastnikami. Jednakże skok z drugiego piętra
okazał się dla starszej kobiety równie niebezpieczny, jak składane noże –
„motyle” młodych bandytów. Na skutek obrażeń doznanych przy upadku,
straciła ona przytomność i zmarła po trzech tygodniach pobytu w szpitalu.
Świadomość odzyskała tylko na moment tuż przed śmiercią. Były to ­ jak
sama to wyznała podczas ostatniej spowiedzi ­ trzy najpiękniejsze tygodnie
jej życia. Nie zapomniała ich do końca.

Boruta by Boruta

NIE RZĄDEM, LECZ SWOBODAMI OBYWATELI CZYLI RZECZ O UMOWIE SPOŁECZNEJ

9 sierpnia, 2013 w Boruta, Stare LaBestie by Boruta

Zbliża się maj, a z nim dwie daty powszechnie uznane za święta: 1 maja – święto robotnicze, które od dawna próbują zawłaszczyć komuniści (i częściowo im się to udało), oraz 3 maja, uznany za święto przez prawicę – rocznica aktu, który nic nie zmienił, ani nawet na dobre nie wszedł w życie, a spowodował upadek Rzeczypospolitej i 200 lat niewoli. Maj to jednak jeszcze jedna rocznica – rocznica uchwalenia Artykułów Henrykowskich, pierwszej w świecie konstytucji a zarazem deklaracji praw obywatela, która wraz z aktem Unii Lubelskiej stanowiła umowę społeczną „wolnych z wolnymi, równych z równymi”. Umowę prawdziwą a nie wydumaną przez demagogów i łamaną przez rządy, którą zawarło jedyne naprawdę na taką skalę wolne społeczeństwo nowożytnego świata – Rzeczpospolita Sarmatów. Sarmacja (Polsko – Litwo – Rusio – Pruso – Inflanty) była jedynym krajem, gdzie społeczeństwo doprowadziło swym wysiłkiem do zawarcia takiej umowy, a następnie przez dłuższy czas wymuszało jej przestrzeganie pomimo ewidentnych zamordystycznych zakusów władzy (król + magnaci + kler).
Umowa społeczna Rzeczypospolitej była przejawem suwerenności obywateli jako źródła prawa i (samo) rządu. Przejawiało się to w autentycznej demokracji, tak bezpośredniej na sejmikach (samorząd lokalny) i kapturach (sądy konfederackie), jak i pośredniej, gdzie poseł wybrany przez lokalną społeczność odpowiadał przed wyborcami za swoje działania i był zobowiązany do przestrzegania uchwalonych przez nich instrukcji, skutkiem czego był rzeczywistym reprezentantem ich interesów. [W kwestiach wątpliwych, np. przy uchwalaniu podatków, posłowie oddawali czasem uchwały do zatwierdzenia przez sejmiki, czyli ogół wyborców.] Obecnie to kandydat na posła ogłasza swój tzw. program wyborczy, który po dorwaniu się do stołka odstawia w kąt, a wyborcy nie mogą NIC mu zrobić (chyba, że odstrzelić gnoja), co tłumaczy się tym, że jest on „reprezentantem narodu” i dlatego… nie musi przed nim odpowiadać*. Podobnie wygląda różnica między Pactami Conventami a programem kandydatów na prezydenta [„Wałęsa oddaj moje 100 milionów!”]. Zresztą dziś zamiast demokracji mamy partiokrację i poseł zamiast społeczeństwu służy tym, którzy go umieścili na swej liście wyborczej.
O tym jak serio brano realność umowy w Rzeczypospolitej świadczy „prawo oporu” – jeśli król złamał słowo, nie przestrzegał prawa – społeczeństwo było zwolnione z obowiązku słuchania władzy, a rokosz (legalny bunt) zorganizowany w postaci konfederacji stawał się bezpośrednim przejęciem władzy przez powstający do samorządzenia się naród i zawieszał ważność wszelkiej władzy przedstawicielskiej (króla, sejmu i senatu, sądów i trybunałów), jak głosili uczestnicy rokoszu sandomierskiego w 1606/7.
Ponieważ celem każdej władzy jest zniewolenie, sytuacja w której dochodzi do prawdziwej umowy społecznej jest dla niej największym zagrożeniem, znacznie większym od rewolucji (gdyż ta jest tylko buntem, który można skanalizować, zaś umowa społeczna jest przejawem samoświadomości obywateli). Dlatego sarmacka Rzeczpospolita stanowiła dla wszystkich rządów największe zagrożenie, a jej przykład do dziś jest źle widziany i zakłamywany przez oficjalnych historyków, jak choćby tytułowe powiedzenie o Rzeczypospolitej, co nie rządem stała a swobodami obywateli (nie zaś „nierządem”).
Wzór ów oddziaływał m. in. na Ojców Założycieli USA, jednak próby podejmowane w Ameryce kończyły się niepowodzeniem. Zniszczono ruch farmerski protestujący przeciw rozrostowi uprawnień władz federalnych, a potem w najkrwawszej wojnie domowej USA Północ zniszczyła Południe, które wypowiedziało Unię i zorganizowało się w Konfederację by iść własną drogą. Do tych tradycji nawiązują współczesne milicje stanowe w USA, zwalczane i oczerniane przez rząd Clintona. Jest to dalekie echo sarmackiej idei aktywności całego społeczeństwa poprzez (najczęściej zbrojne, co wiązało się z gotowością do obrony zasad i wolności) konfederacje, czyli zjednoczenie ludzi dla osiągnięcia konkretnych celów, uchwalenia samemu praw, osądzenia urzędników. Ich owocem jest właśnie Rzeczpospolita, czyli wspólnota oparta na dobrowolnej umowie społecznej, świadoma swych praw i broniąca swobód, a nie zrzekająca się suwerenności na rzecz rządu, czy jeszcze dalej (protesty prawicy przeciw rezygnacji z części suwerenności III RP na rzecz NATO i Unii Europejskiej są nieszczere przy tym, skoro ci sami ludzie żądają podpisania konkordatu, który nie jest niczym innym, jak tylko rezygnacją z pełnej suwerenności na rzecz państwa Watykan i to nie do czasu, czy do wypowiedzenia, ale po wsze czasy. Czego jednak chcieć, III RP tylko z nazwy przypomina sarmacką Rzeczpospolitą, co nie przeszkadza mi, jako suwerennej jednostce o niezbywalnych w świetle prawa naturalnego swobodach, rzucić wszystkim klechom i politykom VETO). I dziś, gdy z jednej strony grozi się totalitarnym kijem (narodowo – katolickim czy komunistycznym, co się coraz bardziej wbrew sloganom miesza), a z drugiej mami sztucznie wyhodowaną, europejską marchewką bez smaku – zawsze możemy kij połamać, a marchewkę zasadzić sobie sami i powrócić do [ducha, nie przeminionej litery] Rzeczypospolitej jako umowy wolnych z wolnymi, co nie rządem stoi!

Boruta [veles]

*Doszło do tego, że i w nowej konstytucji immunitet chroni posłów przed odpowiedzialnością nawet za zwyczajny kryminał, o co zadbała koalicja rządowa PSL / SLD. Jednocześnie konstytucja ta nie gwarantuje swobód obywatelskich, zapowiadając możliwość dowolnego ich ograniczenia ustawami (czyli gorzej niż w obecnej „stalinowskiej”), dlatego i tu mówię VETO i będę głosował przeciwko niej!

by admin

* * *

9 sierpnia, 2013 w Inne, Stare LaBestie by admin

Jazda autobusem, tramwajem, kolejką, pociągiem i każdym innego rodzaju środkiem komunikacji publicznej może być źródłem niezapomnianych wrażeń. Za sumę wliczoną w koszt przejazdu poznasz sensacje z wielkiego świata. Co jutro na obiad będą jedli Kowalscy ? Z kim Genek zdradził Felę ? Na co choruje Nowak ? Ile pryszczy Malinowska wycisnęła brudnymi paznokciami ? Biada ci, jeśli jesteś oportunistycznym X. Zatkaj uszy, gdy mowa o polityce. Zaczynasz zachodzić w głowę kto tu w końcu ma rację. Wczoraj w tramwaju usłyszałeś, że stoczniowcy to banda furiatów, a z kolei dzisiaj w PKSie szpakowaty facet mówił, że on sam dostarczał im opon, żeby było większe BOOM. I bądź tu mądry. Gdzie tkwi prawda ? Nie daj Boże, gdy przypadkiem włączysz telewizor i usłyszysz wystąpienie Cimoszewicza, bo to już całkiem zamąci w twojej zakręconej głowie. Pełen mieszanych uczuć postanawiasz przejechać się autobusem. A nuż ktoś powie coś mądrego.
O, wsiadły dwie tlenione blondynki w dresach. Może one rozwieją twoje dylematy. Niestety, temat ich rozmowy odbiega o 360 stopni od polityki, ale ty nie uciekasz przecież przed nieznanym. Z suto „zakrapianego mięsem” potoku słów dowiadujesz się w końcu, że w Tornado zmienili oświetlenie a wjazd podrożał o 1 zł. Wysiadasz z autobusu bogatszy o nowe informacje i przynajmniej wiesz, gdzie spędzić sobotni wieczór. Cennych wiadomości zaczerpniętych od ciekawych świata nie omieszkaj nie wykorzystać w praktyce.

Agata

by admin

CHLEBEK ŚWIATOWIDA

8 sierpnia, 2013 w Gutin, Stare LaBestie by admin

Ostatnio w niektórych kręgach pojawiła się moda na poganizm, sięganie do źródeł słowiańszczyzny, itd. Jedni próbują dokonywać mniej lub bardziej karkołomnych ekshumacji postaci kultu, grzęzną w trzęsawiskach archeologii metafizyki, inni poprzestają na postmodernistycznej eksploatacji symboli, choćby w celu udziwnienia kolejnego, nowego tatuażu. Słychać też trzeźwiące głosy, że jedynym wartościowym spadkiem z przedchrześcijaństwa, do którego warto po cokolwiek wracać, jest otaczająca nas przyroda, lasy, góry, kamienie.
Lecz cóż, jeśli i przyroda coraz bardziej skarlała, zdegenerowana, puszcze zamienione w plantacje chorowitych drzewek papierniczych, góry zabudowane hotelami, wyciągami narciarskimi, zaśmiecone i zadeptane. Inne pytanie, kto też miałby wracać do tej przyrody – czy ludzie, którzy bez ubrania z polaru, telefonu satelitarnego, rakietnic sygnałowych, elektronicznego kompasu i całej reszty niezbędnych narzędzi surviwalu czują się poza miastem niepewnie ? A może by tak zerwaną nić porozumienia z Dawnością zacząć odbudowywać przy pomocy rzeczy małych, najbardziej prozaicznych? Jakich? – a choćby na przykład od kuchni! To co jemy, wpływa wszak najbardziej bezpośrednio na stan naszego organizmu, czemu by więc nie spróbować przyjąć pogańskiego ducha wraz z pokarmem? (plagiat eucharystii niezamierzony).
Aby osiągnąć efekt zbliżenia z tradycją kulinarną naszych praprzodków, nie wystarczy garść zaklęć wypowiedziana przed standardowym posiłkiem. Niestety większość tzw. produktów przemysłu spożywczego jest w znaczącym stopniu skażona piętnem cywilizacji łatwizny, sztampy i tandety spod znaku „byle szybciej, byle prościej, …byle więcej zarobić” – vide maszynowa produkcja opłatków – Jezusów kościelnych.
A więc nie będzie łatwo, ani też szybko, a efekt (cel) całego zamieszania może okazać się kompletną klapą. Myślę jednak, że spróbujesz, mimo braku krzepiących zapewnień o gwarantowanym powodzeniu, podziwie ze strony rodziny, znajomych, cioci Lodzi itd. Powód? – ciekawość!
Weź razową mąkę z żyta, mieloną na sposób tradycyjny (czyli bez wcześniejszego obłuszczania ziarna) we młynie wodnym o żarnach z kamienia. Mąkę taką kupisz bez problemu w sklepach z tzw. zdrową żywnością. Weź duży garnek metalowy lub kamienny, albo inne naczynie, i wsyp do niego mąkę. Dolej do niej nieco wody i ugniataj ręką, aż będzie jednolicie wymieszana z wodą. Odpowiednia ilość wody jest taka, aby cała mąka została zwilżona, lecz nic ponadto. Przykryj garnek pokrywką, lnianym płótnem, lub jakkolwiek inaczej, i odstaw w ciepłe miejsce o temperaturze powyżej 20 stopni C. Przemieszaj zawartość garnka każdego ranka i wieczora w ciągu trzech dób. Jeśli w pomieszczeniu jest więcej niż 24 -25 stopni C., to odpowiedni efekt można osiągnąć już po dwóch. Zwróć uwagę na zapach wydobywający się z naczynia. Jeśli jest on intensywnie kwaskowato – mysi, to znaczy, że pierwszy etap fermentacji jest już zakończony. Otrzymany zakwas żytni można zużyć do zrobienia żuru, napoju kwasu chlebowego, lub do upieczenia chleba, do czego właśnie namawia ten tekst.
Weź teraz z otrzymanego zakwasu żytniego ok. 3/4 kilograma, pozostałą zaś część możesz wysuszyć lub trzymać w lodówce, aby zużyć ją później. Do oddzielonej miary zakwasu dosyp ok. 1/2 kilograma razowej mąki z pszenicy, którą można kupić tam, gdzie żytnią. Rozprowadź dokładnie mąkę w zakwasie, dolewając dla ułatwienia nieco wody. Niech wilgotność tej mieszaniny przewyższy nieco wilgotność mieszaniny przygotowywanej wcześniej. Ciasto powinno być kleiste i nieco porowate. Przykryj je i odstaw w spokojne, ciepłe miejsce.
Następnego dnia, kiedy zawartość garnka powiększy swą objętość ok. dwukrotnie, można przystąpić do ostatniej części pracy. Wymieszaj wtedy w dużej misce 2/3 kilograma razowej mąki pszennej, trzy kopiaste łyżeczki kminku, cztery płaskie łyżeczki szarej soli kamiennej oraz nieco otrąb. Można także dodać inne zioła, np. roztarty czosnek, łyżeczkę nasion czarnuszki, suszone liście majeranku lub tymianku. Po przygotowaniu opisanego zestawu suchych składników można dołożyć do miski sfermentowaną mąkę.
Teraz mieszaj wszystko delikatnie, tak, aby nie przeszkadzać ciastu. Najlepszy piekarz prawie nie dotyka, a wyrabia! Wskazówki na pierwszy raz:

  • nie gnieć ciasta, tylko je rozciągaj, takim ruchem, jak przy rozdzieraniu nieco nadwątlonego płótna,
  • w miarę wyrabiania dolewaj stopniowo niewielkie porcje ciepłej wody,
  • wyrabiaj, aż ciasto będzie jednocześnie: porowate, gumowate, bardzo oporne w rozciąganiu, nie przyklejające się do rąk.

Przełóż wyrobioną masę do dowolnej formy, wysmarowanej nie rafinowanym olejem roślinnym (kupisz tam, gdzie mąkę), oprószonej otrębami. W formie powinno pozostać tyle wolnego miejsca, ile jest samego ciasta. Teraz odstaw bochenek w bardzo ciepłe miejsce, na kaloryfer, lub wstaw foremkę do lekko nagrzanego, półotwartego piekarnika. Po mniej więcej podwojeniu objętości, ciasto nadaje się do pieczenia. Jeżeli ciasto rosło do podwojenia dłużej niż 2 godziny, wskazuje to, że następnym razem należy dodać więcej wody. Jeżeli ciasto rosło bardzo szybko, a po upieczeniu miało w środku zakalec, przypuszczalnie wody było zbyt dużo. Samo pieczenie należy przeprowadzić w piekarniku o temperaturze ok. 240 stopni C przez ok. 50 minut.
Po co tyle zachodu? Są dookoła sklepy spożywcze! Dziwactwo! Smaczne, ale zbyt pracochłonne! Tyle roboty i nic nie wyszło, wszystko do kosza! Tyle roboty i wszystko zjedzone w jeden dzień! Dlaczego nie robiłam(em) tego wcześniej!? Nie mogę już patrzeć na zwykły chleb! Po prostu bomba! Skąd jest ten przepis?! —— Wszystko to prawda, sama prawda!

Zwyczajny chłopak