KONCEPCJA UMOWY SPOŁECZNEJ A KSZTAŁTOWANIE SIĘ USTROJU STANÓW ZJEDNOCZONYCH AMERYKI PÓŁNOCNEJ
9 sierpnia, 2013 w Boruta, Stare LaBestie
Często przy omawianiu początków Stanów Zjednoczonych pojawia się idea umowy społecznej i udział tej koncepcji w kształtowaniu się na przełomie XVIII i XIX wieku systemu politycznego tego kraju. Celem niniejszej pracy jest przyjrzenie się czy i jakie elementy tej idei pojawiły się i czy zostały zrealizowane przez „Ojców Założycieli”. Z konieczności będę musiał tu odwołać się do porównań z Rzeczpospolitą Obojga Narodów – jedynym krajem gdzie umowa społeczna doczekała się swej pełnej realizacji.
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że umową społeczną jako hasłem posługiwali się przedstawiciele różnych frakcji w łonie amerykańskiej „rewolucji”. Dla purytanów miałaby ona stanowić kompromis pomiędzy wolnością i władzą, federaliści (to od silnej władzy federalnej a nie od federacji) dążyli do maksymalnego ograniczenia wolności na rzecz władzy, dla antyfederalistów władza miała ubezpieczać wolność, a wg słów Paine’a: „rząd potrzebny jest tylko do spełnienia kilku funkcji”, z czym zgadzali się uczestnicy ruchu farmerskiego. Już ten podział sygnalizuje, że musiały również zaistnieć różnice w poglądach na realizowanie tej, czy może słuszniej byłoby powiedzieć tych idei. Przede wszystkim daremnie byłoby szukać w pismach „Ojców Założycieli” słowa demokracja, tak wydawałoby się naturalnego w dyskusji nad ustrojem Stanów Zjednoczonych. Często pojawia się republika, mówi się o władzy ludu i większości, ale wyraz demokracja jeśli się pojawia to w znaczeniu pejoratywnym, jako rządy motłochu. Dlaczego? Ano dlatego, że demokracja kojarzyła się Amerykanom z demokracją bezpośrednią, czyli kojarzono ją z Rzeczpospolitą Sarmacką, a nie jak chcieliby dzisiejsi „Europejczycy” z angielskim modelem parlamentarnym. Zresztą cóż dziwnego, przecież to spod władzy W. Brytanii się wyzwolili. Jednak takie rozumienie demokracji było nie do przyjęcia dla elit kolonialnych, które pragnęły władzy. Maksimum tego, na co mogłoby się zgodzić, to to, co nazywamy dziś demokracją przedstawicielską, bowiem -oddając głos jednemu z uczestników konwencji konstytucyjnej Clymerowi- „Reprezentant narodu jest po to, by myślał za swoich wyborców, a nie ze swoimi wyborcami”. Oczywiście brak możliwości kontroli społeczeństwa nad wykonywaniem umowy pozbawił ją praktycznie sensu, gdyż, co dostrzegali niektórzy antyfederaliści (m.in. T. Paine), aby mogła w pełni zaistnieć, zawierający ją muszą mieć możliwość kontroli i korygowania jej realizacji.
Aby uchronić się przed nadużyciami władzy, „Ojcowie” gorąco polecali trójpodział władzy a`la Monteskiusz. W rzeczywistości lekarstwo okazało się gorsze od choroby i praktycznie spowodowało totalną bezkarność władzy, która otrzymywała prawo ustanawiania (władza ustawodawcza), egzekwowania (władza wykonawcza) i interpretacji (władza sądownicza)* prawa bez żadnej kontroli ze strony społeczeństwa. Jeden ze zwolenników tego systemu, Thomas Jefferson, gdy zobaczył do czego to prowadzi, ostro wystąpił przeciwko „władzy prawników”, stawianiu sądów ponad społeczeństwem i pozbawieniu ludu prawa do samorządu. Niestety było to spóźnione opamiętanie. Poza jedną monteskiuszowską „wpadką” można jednak w pracach Jeffersona doszukać się wielu elementów autentycznej umowy społecznej, na czele z jego wizją konstytucji. Powinna ona według niego zawierać cztery elementy składające się na umowę społeczną:
* – zasady obierania władz
* – wolności obywatelskie
* – to, czego rządowi nie wolno
* – oraz prawo oporu (!).
Choć nie mówi tego wprost, taki model konstytucji mógł zaczerpnąć tylko z pierwszej konstytucji świata – Artykułów Henrykowskich. Zrealizowanie tego projektu byłoby więc prawdziwym zawarciem umowy społecznej, niestety tak się nie stało. Zarówno pierwsza konstytucja z 1781 roku – Artykuły Konfederacji – jak i druga z 1787 roku nie były umowami zawartymi przez społeczeństwo, lecz jednostronnymi aktami narzuconymi przez grupkę „działaczy”** przy czym ta ostatnia została uchwalona na fali represji po powstaniu drobnych farmerów w Massachusetts przeciw wygórowanym podatkom i procentom od długów – tzw. rebelii Shaysa (rebelii, bo nazwę nadali jej wrogowie) w wyniku sojuszu finansjery północy i plantatorów południa. Konstytucja ta spotkała się z szerokim oporem ze strony ruchu farmerskiego i antyfederalistów, zarzucano jej brak praw obywatelskich (dla jej twórców ważniejsza była własność) oraz zabezpieczenia przeciw nadużyciom władzy. Pomimo jednak licznych sprzeciwów konstytucja została ratyfikowana przez stany, na których władzę wyborcy nie mogli w żaden sposób wpłynąć. Również na konstytucje stanowe możliwość wpływania obywateli była i jest znikoma***.
Federaliści nawet w ramach demokracji przedstawicielskiej starali się maksymalnie zawęzić ilość biorących w niej udział do posiadaczy gruntów i zastosować cenzus majątkowy. Używano tu argumentów, że biedota łatwo da się manipulować bogaczom. Rozwiązanie tego problemu przedstawił jednak Jefferson postulując już w projekcie konstytucji Wirginii rozdać każdemu minimum 50 akrów ziemi, co stanowiłoby swoiste zabezpieczenie jego niezależności jako wyborcy. Zabezpieczeniem przeciw wpływom wielkich posiadaczy na wybory miałoby być rozdrobnienie okręgów. Hm, bardzo wątpliwa to metoda i nie przynosząca skutków bez jednoczesnego rozdrobnienia samych posiadaczy. Sensowne natomiast było zniesienie prawa dziedziczenia ziemi entail tj. niepodzielnie przez jednego spadkobiercę. Miało to zapobiegać kumulacji dóbr w jednym ręku i bardzo przypominało niechęć szlachty polskiej do ordynacji.
Nie zdało się to na nic, gdyż naruszona została podstawa umowy społecznej – to, że obywatele wybierają władzę do reprezentowania ich interesów (vide: instrukcje poselskie) a nie, że ona sama tworzy programy, między którymi wyborcy muszą wybierać. Stało się to przed czym ostrzegali Waszyngton i Madison – powstały partie.
Władza Stanów Zjednoczonych pierwsza odkryła korzyści płynące z systemu partyjnego, gdzie można wmanipulować społeczeństwo w rzekomą walkę między kilkoma pozornie różnymi stronnictwami w celu odwrócenia uwagi od idei samorządu i umowy społecznej. W zapomnienie poszły apele Waszyngtona, że rząd należy zawsze kontrolować aby nie działał wbrew interesom społeczeństwa, zastąpiono to naiwną wiarą w programy. James Madison opisując rząd działający „…dzięki kupnym wpływom […] wprowadzającym w miejsce rozliczeń dary dla faworytów, lub łapówki dla opozycji, podporządkowujący swą działalność chciwości części narodu […] powołujący armię interesownych stronników, których pióra i języki, intrygi i koterie wspierają zbrojny terror i podtrzymują rzeczywistą dominację nielicznych jednostek pod pozorem zabezpieczenia wolności ogółu” nie zdawał sobie sprawy, że jest prorokiem we własnym domu i opisuje własną ojczyznę, w której władza będzie rządzić konsumpcyjnym społeczeństwem dzięki dopuszczeniu go do przedmiotów zbytku a niepokornych eksterminować dzięki totalitarnym prawom przy pomocy aparatu terroru państwowego.
Nie udało się Amerykanom zawiązać umowy społecznej, przeszkodziła temu zbytnia bierność społeczeństwa (oprócz powstań Shysa i pensylwańskiego, tzw. rebelii Whisky), co oddało rzecz całą w ręce elit i pozwoliło im ją zaprzepaścić.
Koncepcja ta jednak, choć nie zrealizowana, wywarła duży wpływ na współczesną opozycję wolnościową w USA, zwłaszcza milicje stanowe, stanowiące dalekie echo zarówno samorządowych koncepcji ruchu farmerskiego, jak i zbrojnych konfederacji dla obrony wolności Sarmatów.
US@rmata
* W późniejszym okresie sądy zdobyły władzę interpretacji nawet w stosunku do konstytucji.
** Pośród 33 uczestników konwencji konstytucyjnej 1787 roku było: 8 kapitalistów, 6 plantatorów, 3 zawodowych polityków, 1 duchowny, 1 nauczyciel, 1 lekarz i 2 ludzi bez zawodu (żyjących z posiadanego majątku).
*** Społeczeństwo nie posiada inicjatywy konstytucyjnej i tylko w niektórych stanach (obecnie jest ich 21) może wnosić w bardzo ograniczonym zakresie poprawki.
Najnowsze komentarze